Strona:PL A Scholl Najnowsze tajemnice Paryża.djvu/101

Ta strona została przepisana.

ze mną, spędził dnie szczęśliwe w dzieciństwie. Mieliśmy łódkę na rzece Oisie, która o kilka kroków po piasku toczyła swe wody, las służył nam za alee do przechadzek, ze wzgórków staczaliśmy polne kamyki... były to dobre dla nas chwile!
Nadszedł dzień w którym musieliśmy się rozłączyć, Richard pojechał ze swą matką do Paryża, nie widywałam go tylko dwa razy do roku, w czasie wakacyj. Miałam rok siedemnasty kiedy Richard przyszedł oznajmić nam, że ukończył swoje nauki. Między naszemi rodzicami stanął układ, iż téj jesieni pobierzemy się z sobą. Mój ojciec zamięszkiwał najczęściéj w Paryżu, tam prowadził dosyć wesołe życie, nie troszcząc się wiele o swą rodzinę. Co wszędzie przytrafia się w takich razach, przytrafiło się téż i u nas; kiedy zostawiamy miejsce opróżnione, znajdzie się ktoś co go chętnie zajmie, a gdy mu tam dobrze, więc pozostaje.
Jeden z sąsiadów pewien p. Grangey, wieśniak pełen zarozumiałości, uważający się za człowieka modnego, ponieważ czytywał modne gazety, został prawie nieodstępnym gościem w naszym domu. Nie umiałam sobie wytłumaczyć, dla czego ten człowiek wstręt we mnie budził, nie nawidziłam jego obecność, a grzeczne słówka mnie gniewały. Kochałam bardzo mego ojca, chociaż rzadko go widywałam i nie pojmowałam postępowania p. Grangey, które tylko przystało gospodarzowi domu. Trafia się, iż czujemy instynktowo nienawiść, którą dopiero okoliczności późniéj nam wyjaśnią. Dzieci przeczuwają od najmłodszego wieku osoby im szkodliwe, nienawidzą każdego, kto tylko jest z wielką galanteryą dla ich matek.
Mąż częstokroć nic nie dostrzega, ale dziecka uwagi najmniejszy szczegół nie ujdzie.
Pewnego wieczoru było duże zebranie w niebieskim domu; była to sobota, a mój ojciec miał zostać aż do poniedziałku. Sąsiedzi zaproszeni na herbatę, wistem i bujlotą naprzemian się bawili. Ciepły wietrzyk czerwcowy powiewał na dworze; towarzystwo rozbiegło się po aleach w ogrodzie. Moja matka prowadzona przez p. Grangey oddaliła się od reszty gości, poszłam za niemi wśród cienistéj alei i słuchałam ich rozmowy; nie zrozumiałam wszystkiego, jednak zrozumiałam tyle, że gdy sąsiedzi zaczęli się rozchodzić a Grangey miał wyjść ostatni... wtedy wybiegłam naprzeciw niemu, krzycząc głosem rozkazującym: — precz z tąd nikczemny, ja ci rozkazuję!
Było to uderzenie piorunu śród sielskiego towarzystwa, lecz mówiłam dalej: — jakim czołem śmiesz zatruwać powietrze którem tu oddychasz? Czyż nie pojąłeś że cię nienawidzę, że tobą pogardzam!... dosyć już wycierpiałam, wychodź! Nie rozumiano mego uniesienia, Grangey bełkotał nie wiedząc co ma ze sobą zrobić, ojciec przepraszał za mnie zdziwionych gości, a ja płacząc uciekłam do mego pokoju. Ukrywszy czoło w poduszki, rozpaczliwie łkałam, usiłując mój krzyk przytłumić. Konwulsyjne drganie wstrząsało memi członkami. Moja matka niespokojna przyszła do mnie i usiłowała przynieść mi jakąś ulgę w mem cierpieniu.

XII.
Ojciec marnotrawny.

Kiedy dzwoniłam zębami o brzegi szklanki, którą mi matka podała z zimną wodą, ona rzekła do mnie:
— Co ci jest moje dziecko? potrzebujesz spoczynku bezwątpienia? Wszyscy już odeszli, pozostanę z tobą.
Pomogła mi rozebrać i położyć się w łóżko. Odzyskałam przytomność, trochę się uspokoiłam, matka usiadła przy łóżku. Po półgodzinném milczeniu, zebrała nareszcie siły aby przemówić do mnie.
— Pan Grangey — rzekła — oddawna jest przyjacielem naszym. Przypuszczony do zażyłości, nie raz dał ci dowód, że jest dla nas z prawdziwem uczuciem, które lekko sobie ważyć nie powinnaś...
A gdy milczałam matka mówiła daléj:
— Maryanno, musisz powiedzieć twój matce, dla czego zelżyłaś człowieka, którego szanujemy wszyscy.
— Ten człowiek jest nikczemny, odpowiedziałam.
— Żądam abyś się wytłumaczyła z twego postępowania!
Matka utkwiła we mnie oczy z najwyższem rozdrażnieniem, nie lękając się abym jéj wyznała przyczynę mego uniesienia; przed jéj ostrym wzrokiem ulękłam się, straciłam moją energią, mimo całego oburzenia, nie miałam odwagi powiedziéć jéj prawdy. Zrozumiałam że niegodzi się dziecku oskarżać matkę. Trzeba jednak było wydobyć się z tego przykrego położenia, musiałam więc pierwszy raz skłamać.
— Kiedy koniecznie wymagasz mego wyznania rzekłam z wysileniem, to dowiedz się matko, że p. Grangey oszukiwał cię... on powiedział że mnie kocha...
— Że cię kocha! powtórzyła matka z obłąkaniem.
— A ja mu wierzyłam.
Matka zadrżała podniósłszy oczy do nieba. Miałam nikczemną odwagę zadać jéj cios stanowczy, rzekłam więc:
— Nakoniec pragnęłam zatrzeć mój błąd.
Ogarnięta przerażeniem, matka oparła się o ścianę aby nie upadła; jéj piersi poruszał oddech przyspieszony.
— Mówisz prawdę? zapytała mnie głosem błagającym o życie. Och to byłoby okropnemL. Maryanno przysięgnij że mnie nie zwodzisz?
Nie wahałam się ani chwili; był to jedyny sposób zamknięcia domu na zawsze człowiekowi, którego nienawidziłam — podniosłam więc rękę drżącą i wyrzekłam: przysięgam!
Matka opuściła mój pokój z pośpiechem. Przysięga ta, czy Była szczytną czy haniebną, jednak stała się dla mnie morderczą. Po głębokim namyśle, zesunęłam się z łóżka i napisałam następujący list do Richarda:
„Zapomnij o mnie mój przyjacielu, jestem dziewczyną przeklętą. Serce moje zabite, cierpię męki piekielne. Nic przed tobą nie chcę zataić, przed tobą coś mnie jedynie ukochał. Rosłam w całéj niewinności ducha, mój ojciec był dla mnie najlepszym ojcem, moja matka samą miłością i cnotą. Tak wszystko było dopóki nie doszłam lat szesnastu. Tego dnia, a niech on będzie przeklęty, wpadł mi do ręki świstek papieru, reszta udartego listu przez matkę, rzuciłam niechcący wzrokiem na pismo, którem była mowa o miłości w sposób przesadny, egzaltowany; na adresie znalazłam imie méj matki. Moja wiara została zdruzgotaną, a pocału-