Strona:PL A Scholl Najnowsze tajemnice Paryża.djvu/105

Ta strona została przepisana.

Można tam widzieć potworne kości znalezione przy kopaniu na cmentarzach, golenie olbrzymów trzy stopy długości mające, ręce kolosalne, kości powykręcane, pokrzywione, podziurawione w rozmaite sposoby. Czaszki z rzezi Ś-go Bartłomieja przeszyte kulami; rusznice pozostawiały ślady na owych szkieletach. Nie można tam ścian ujrzeć, ułożone rzędami czaszki stanowią ich obicie, gobeliny śmierci! W rozmaitych odległościach najdują się ciemne korytarze ginące w oddali...łańcuch broni tam wejścia, gdyż daléj zapadło już sklepienie, lub grozi upadkiem. Są tam dziury prowadzące do dalszych galeryi, leżących niżej pod tamtemi.
Robert Kodom przyzwał trzech ludzi ze wzgórz Chomont. Kazał im zejść do piwnic w domu na placu Panteonu. Zaczęli oni walić mur jak tylko można najciszéj. Zaledwie wydobyli kilka ciosowych kamieni, kiedy nastąpił wybuch zimnego i wilgotnego powietrza. Bankier poświecił latarnią, ażeby rozeznać przestrzeń przed nim otwartą, następnie zrobił kilka kroków naprzód; znajdował się on w jednéj zaniedbanej galeryi katakumb.
— Idźmy daléj — rzekł do swoich ludzi, — potrzebuję poznać te podziemia. Idąc przez kilka minut, towarzysze Kodoma zostali zatrzymani przez stosy nagromadzonych kamieni, odłamów gipsu i gruzów, trzeba było je usunąć. Zrobiono nareszcie w nich otwór, który przebywszy, szli daléj aż do miejsca, gdzie sklepienie było tak nizkie, iż należało się schylić, chcąc pójść dalszą drogą. Sklepienie przybrało znowu zwyczajną wysokość, aż w końcu wązkiego kurytarza przeciągnięty w poprzek łańcuch, wzbraniał zapuszczenia się w odleglejszy labirynt. Korytarz ten komunikował się z galeryą zwaną ulicą Orleańską. O kilka kroków była studnia, nad którą Robert wyczytał napis:

Widok na wodociąg Arcueil.

— Dosyć na dzisiaj, — rzekł Robert, — możemy się wrócić. Zatkawszy otwór kamieniami, nasze bezpieczeństwo jest zapewnione. Kiedyindziej zbadamy drogę prowadzącą do ulicy Vauquelin.

XV.
Robert Kodom.

— Skoro raz zostanie urządzona komunikacya, wtedy będziemy jak u siebie w domu.
Banda wracała do miejsca zkąd wyszła, kiedy słabe światełko zwróciło uwagę Kodoma. Światełko błyskało z odległego chodnika kostnicy.
— Zagaście latarnie! rzekł bankier.
Natychmiast zaległa ciemność w około. Jakiś człowiek pojawił się w głębi galeryi; szedł on drogą oznaczoną na sklepieniu. Linją nakreśloną w pewnych odległościach przecinały strzały czarno malowane, które wskazywały kierunek kostnicy i prowadziły do schodów przy rogatkach Enfer.
— Jestże to szpieg? mruknął do siebie bankier.
Człowiek trzymał w ręku plan, którego radził się chwilowo co do rozkładu galeryi. Szedł on w kierunku kurytarza łańcuchem zamkniętego, a prowadzącego do domu na placu Panteonu.
— To jest nasz nieprzyjaciel, — myślał Robert.
W istocie, znajduje się w téj dzielnicy Paryża miasto pod miastem, które administracya kazała opasać murem, odpowiadającym przestrzeni należącej do podatku konsumcyjnego. Często się bowiem zdarza, iż katakumby służą do przeprowadzania kontrabandy. Wchodzą tam za rogatkami od strony Montsouris i tą drogą przemycają rozmaitego rodzaju towary do Paryża. Rząd przeto polecił zbudować w kamieniołamach rozległy mur, który oddziela katakumby Paryzkie od podziemi już za rogatkami będących.
W tych pieczarach dokładnie niezbadanych, mieścili się zwyklie bandyci, fałszerze monet, nawet przez pewien czas ukrywała się tam szajka rozbójników. Obecnie licząc i galery zakazane dla przystępu publiki, katakumby formują drugą stolicę w departamencie Sekwany, gdzie możnaby urządzić komunikaoyą za pośrednictwem omnibusów podziemnych.
Combalou wszedł tam przez ulicę Vauquelin i szukał placu Panteonu. Na znak dany przez Roberta Kodom, ajent został schwytany.
— Co tu robisz? zapytał go Robert.
Combalau poznał natychmiast, z kim ma do czynienia, więc odrzekł:
— Robię przegląd, panie...
— Jesteś inspektorem?
— Nie panie, zwyczajnym urzędnikiem w téj służbie.
— Którędy wszedłeś?
— Przez otwór zwany Fosse-aux lions.
— Czy ztąd daleko?
— Bardzo daleko.
— Więc znasz dobrze katakumby?
— Jak moją kieszeń.
Robert umyślił przywiązać do siebie tak pożytecznego człowieka, rzekł przeto:
— Wieleż zarabiasz na rok pełniąc te obowiązki?
— Ośmset franków.
— A więc jeżeli chcesz mnie służyć, dam ci trzysta franków miesięcznie, czy przyjmujesz?
— Bez wątpienia; lecz muszę wiedzieć, co wypadnie mi robić, gdyż jeżeli to jest interes, za który trzebaby nadłożyć głową, wtedy nie chcę się do niego mieszać.
Bankier ruszył ramionami i rzekł:
— Nic nie będziesz rezykować, potrzebuję bowiem człowieka bystrego, pojętnego, do prowadzenia robót, jakie mam zamiar tu dokonać wbrew woli administracyi miasta.
— To będzie bardzo trudno.
— Dla czego?
— Gdyż w tych podziemiach na pozór niedoścignionych, ludzie umieją się kierować z taką pewnością, jak stary fiakier od kościoła Ś-éj Magdaleny na plac Bastylii.
— Lecz kurytarze zabronione?
— Tam, to co innego.
— A dwa piętra poniżéj znajdujące się?
— Lecz panie ja muszę ztąd wyjść jaknajprędzej.
— Ażebyś doniósł coś tu widział i co ci proponowano? nadaremnie.
— Cóż więc chcesz ze mną zrobić?
— Co się mi spodoba, daléj idź!
Ludzie popchnęli pana Combalou i podniósłszy latarnie dla oświecenia drogi, udali się w kierunku prowadzącym pod plac Panteonu. Combalou zaczął obawiać się o swe bezpieczeństwo; gdyż łatwo mogli się przekonać, że on również nie znał topografii katakumb. To było pierwsze niebezpieczeństwo, a drugie daleko groźniejsze może, iż nie