Strona:PL A Scholl Najnowsze tajemnice Paryża.djvu/106

Ta strona została przepisana.

życzył sobie zostać pod władzą Roberta Kodom... Combalou więc nie wahał się dłużéj; przy pierwszym zakręcie który napotkał przeskoczył łańcuch i zaczął biedź co mu sił starczyło przez chodnik zakazany.
— Łapcie go! krzyczał Robert.
Ludzie poszli w pogoń za uciekającym, lecz kurytarz zbyt wązki nie dozwolił im biedź razem; upadek śród ciemnicy jednego zatrzymał w pogoni drugich i tym sposobem Combalou zdołał ujść przed ścigającemi go zbirami. Kodom postanowił nie opuścić sposobności inną razą pochwycenia Combalou, nateraz więc zaniechał pogoni. Kiedy wrócił do swego bióra na ulicy Ville-l’Eveque, zastał list od Riazisa; list ten zadał ostatni cios bankierowi, donosił bowiem o wypróżnieniu piwnic na ulicy Ś-go Ludwika. Skarby zniknęły, a Robert przyjął weksle dwudziestu i jeden!.. Co się stało z bogactwami stowarzyszenia? i w téj chwili przyszło mu na myśl odpłynięcie Rekina. Jaki kierunek mógł wziąść ten statek, trzeba go wytropić, ścigać i na dno morza pogrążyć. Robert całą noc przemyśliwał nad różnemi projektami. Nieraz chciał krzyczeć aby chwytano złodziei! Nad ranem sprawdził księgi buchalteryczne, podsumował je, a kiedy skończył pracę, zimny dreszcz przejął jego ciało, bo straszny trzechmiesięczny term in już się zbliżał.
Robert Kodom ów atletycznej budowy człowiek, energiczny zawsze, bystry i czuwający umysł, pomimo że pięćdziesiąt cztery lat przeżył; Robert który decydował o podwyżce i zniżeniu papierów na giełdzie według swego kaprysu, tego wieczoru ów człowiek niezwyciężony, żelazny — jak widmo śmierci wyglądał. Jego czoło zwykle pogodne i gładkie jak kość słoniowa, pomarszczyło się mimowolnie; brzegi powiek przez niepokoje i bezsenność zakrwaw iły się jak czerwone bruzdy.
Siedział samotny w pokoju wyłożonym dębowem drzewem, którego ściany pokrywało ciemne ponure obicie. Dusza ta niedostępna wszelkim wzruszeniom, pozbawiona wszelkiéj tkliwości, przed blizką ruiną fortuny — uczuła słabość dziecięcia. Ruina! to zgrozą przejmuje, sprowadza karę męk piekielnych, dla manewrujących na giełdzie milionami! Oni także mają punkt honoru, który nazwaćby można honorem uporu.
Z głową ukrytą w swych dłoniach, myślał on o odniesionych zwycięztwach za pomocą pieniędzy, kiedy wola niewidzialna jednym podmuchem zdolna była zniweczyć cala fortunę drobnego kupca, zebraną długoletnią pracą, oszczędnością i cierpliwością. Zrywał się chwilami z krzesła jak wściekłe zwierze i szeptał sam do siebie:
— Niepodobna ażeby się tak skończyło. Więcéj jak trzydzieści lat poświęcenia, wytrwania, śmiałości i strategii, nie może zakończyć się nędznym melodramatem z bulwarów! patrz Robercie, idzie tu tylko o pochwycenie nerwu rozpoczętjé walki.
Potem chodził wielkiemi krokami od drzwi do biórka, aż nareszcie znękany upadł na krzesło.
— Zkąd się wziął ten djabeł Trelauney i jaki traf nielitościwy wsunął go w pośród nasze tajemne kombinacye.

. Febrycznie przeglądał papiery nagromadzone na biórku, i chwytając się za rzadkie włosy drżącemi palcami, mruczał głosem zbuntowanego potępieńca:
— Jeszcze piętnaście dni! piętnaście dni to tyle co jutro! a wszystko się skończy! ach trzeba się poszarpać na sztuki... i żadnéj ucieczki, żadnej nadziei! najmniejszego światełka!..
I znowu rozpoczął swą przechadzkę po pokoju, powtarzając na palcach rachunek swoich passywów.
Dwa miliony pięćkroć sto tysięcy franków wypłat, a w kasie zaledwie 1500 luidorów się znajduje! nie ma Furgata, nie ma i skarbu! Jak nędzny upadek i jak bolesne wieści rozniosą lekkomyślni lub zazdrośni nowiniarze! Oto zajęcie dla Paryża, nie mające nawet tego powabu co upadek modnéj śpiewaczki!..
W gorączce która go ogarnęła grał on komedyą, naśladując głos i gęsta zabawne tych, co się śmieli z katastrofy sławnego bankiera Roberta Kodom, gdyż słyszał rozmawiających na bulwarach:
— Czy wiesz co nowego?
— Trzy lub cztery wieści, lecz chcijé oznaczyć o którą się pytasz?
— Od wczoraj cały Paryż tylko o tem mówi. Ty widzę wróciłeś z Indyi?
— Prawie. Skakano całą noc u starej wdowy Flavigny. To tak daleko jak Azya! lecz nakoniec powiedz jaką masz nowinę?
— Robert Kodom zbankrutował!...

XVI.
Puszczenie lodów.

~ On, Robert Kodom? dyrektor kanałów w projekcie, król nowéj pożyczki, nabab holenderski! ej to są żarty!
Zgrzytnął zębami, słysząc silny wybuch śmiechu rozmawiających o jego upadku i drapał szlafrok zatopiwszy paznogcie aż do piersi, tak że zaledwo krwi z nich nie wydobył. Potem puszczając wodze swéj wściekłości, rozprawiał daléj głosem piskliwym kobiety, która wmięszała się do palącéj rozmowy.
— Czy nowina ta nie została odwołana, panowie?
— Wcale nie.
— Ach nędznik! ileż wtedy familii zacnych do nędzy zozstanie przywiedzionych?
— Bardzo być może.
— Należy mniemać że trybunały...
Robert uczuł mróz w swych członkach na wspomnienie tego wyrazu, lecz w zapale mówił daljé z goryczą i ironią:
— Ach! tak sądy jeżdżą omnibusem, a koleje żelazne wynalezione są na użytek handlujących.
Po krótkiéj rozmowie odezwał się znowu:
— Daléj, czas Już wygnać z głowy te czarne myśli i być mężczyzną! Okoliczności tak wytężone są próbą mocy ciała i sprężystości umysłu, a jeżeli wytężenie było kiedy podobne, to z pewnością nie mogło się z mojem porównywać.
Machinalnie rozłożył na stole rozmaite paczki listów, rożnemi herbami zapieczętowane i czytał.
— Frankfort 25 b. m. piędziesiąt tysięcy talarów, Przekaz zrobiony przez dom Haumona, można odwlec wypłatę. Ach co za nędzota żeby bank Roberta Kodom, musiał prolongować w obec zbogaconych jedynie cierpliwością, mozołem, korrespondencyami, ciułaniem grajcarów.