Strona:PL A Scholl Najnowsze tajemnice Paryża.djvu/110

Ta strona została przepisana.

— Tak, wszystko jest przygotowane. Młyn znajduje się o dwa kilometry na zachód; mieszka tam dobroduszny człowiek, którego obawiać się nie potrzebujemy. Poniżéj jest sadzawka, tam chciałem zatopić skrzynie, pokryć je mułem i następnie zalać wodą puszczoną z morza. Dwóch lub trzech ludzi są dostateczni do pilnowania młynu i nikt nie domyśliłby się, że tam spoczywają miliony.
— Dobrze — rzekł Trelauney. Wypłyniemy na morze dziś wieczorem. Postaramy się zmylić drogę parowcowi i wylądujemy w szalupie.
Kapitan potrząsł głową i powiedział:
— Parowiec na długość wiosła nas nie opuści.
— Wtedy zobaczymy, — zawołał Trelauney, — zobaczymy kto będzie tryumfować Rekin, czy też Smok!
— Jesteśmy na wasze rozkazy, — odpowiedział komendant.
— Co mamy na pokładzie?
— Piętnastu ludzi, tyleż karabinów, toporów, nadto ładunków i prochu tyle, ile byłoby potrzeba do wysadzenia w powietrze całego miasta. Prócz tego sześć armatek z czystej stali, aż po same wyloty nabitych.
— To dobrze.
Trelauney spojrzał która godzina na jego zegarku i dodał:
— Wypłyniemy na otwarte morze o piątej godzinie.
Cały ekwipaż był w ruchu; armatki zostały ustawione pod burtami, topory ułożone na pomoście, a karabiny w kozłach na tyle okrętu. Zapas rakiet przygotowano w kajutach. Rakiety te były opatrzone palnemi kulami, które pękając i rozsiewając ogień na wszystkie strony, nie dozwalały nieprzyjacielowi gasić pożaru. Wszystko było gotowe. Piąta wybiła na zegarze kościoła parafialnego Ś-go Marcina. Ekwipaż Rekina zgromadzony przy kołowrocie, zaczął zwijać linę. Trelauney zauważył, że ten sam manewr robiono na pokładzie Smoka. Wiatr się zerwał i Trelauney pragnąc podwoić szybkość helisy, wziął tubę i krzyknął:
— Na wiatr wszystkie żagle!
Rozkaz spełniono natychmiat; machina już była w ruchu, helisa muskała morze, Rekin, mając nadęte żagle ślizgał się po powierzchni wody, wkrótce ziemia zniknęła. Stojąc na tyle statku Trelauney uważał za pomocą dalekowidza. Ujrzał on, że Smok usiłuje zyskać na szybkości w biegu. Smok będący pod wiatrem miałżeby zamiar rzucić żelazne kolce w ustrój lin i masztów Rekina?...
— Wszystkie żagle pod wiatr! rozkazał Trelauney, i zeszedłszy do machiny, polecił palaczowi płomień pod kotłami podwoić. Rekin szybował jak błyskawica przerzynając bałwany, które obijały się o boki statku, zostawiając po sobie długą wstęgę piany. Ten szalony bieg trwał ze dwie godziny, noc zapadła. Nic nie widziano, tylko zdala latarnię morską w Oleron jak punkt świecący, rzekłbyś że to źrenice kota błyszczące nad wód powierzchnią.
— Kierować przeciw wiatrowi krzyknął sternik Rekina. Zwinąć żagle!...
Rozkaz ten zdziwił Trelauney’a, rzekł więc do sibie: sternik nas zdradza. Nie było już żadnéj wątpliwości, kiedy przy pierwszym błysku księżyca ujrzał czarne i czerwone boki Smoka, który ich tym sposobem dogonił. Trelauney pobiegł do rudla chwycił za kark sternika i powalił go na pokład.
— Co robisz? zapytał baron Remeney.
— Ten człowiek nas zdradza! zawołał Trelauney. Jak dawno znasz go komendancie?
— Tego człowieka przysłałeś mi panie przed ośmiu dniami.
— Gdzie?
— Do Hawru.
Trelauney schwycił sternika za gardło i krzyknął:
— Kto cię tu przysłał? odpowiedz.
— Pan.
— Co za pan?
— Furgat.

XIX.
Na morzu.

Ja jestem Furgatem! zawołał Trelauney i pokazał mu znak wyryty na ramieniu.
— Tamten panie miał także znak!
— Wiesz jego nazwisko?
— Nazywają go księciem.
— A więc idź się z nim złączyć, — krzyknął Trelauney i chwyciwszy w swe silne ramiona rzucił sternika do morza. Nędznik zaczął pływać krzycząc i błagając łaski.
— Przebaczenia! miej panie litość nademną!
Trelauney nic nie słyszał .Achdostojny pan jest na pokładzie Smoka?! a więc rozprawiemy sięo badwa!...
Pęd wiatru stawał się coraz silniejszy i wkrótce był tak ostry, że trzeba było zwinąć tylne żagle. Szare bałwany wzrastały bezustannie; wszystkie żagle zwinięto i Rekin płynął tylko za pomocą helisy. Nagle kula uderzyła w prawy bok statku i w téjże chwili Trelauney usłyszał huk wystrzału. Kula źle wymierzona, prześliznęła się tylko po boku, żadnej szkody jachtowi nie zrządziwszy.
— Niezgrabny! krzyknął Trelauney, — i nagle zwróciwszy Rekina zawołał: ognia!
Sześć armatek na raz wypaliło, a wziąwszy Smoka z boku, wszystkie sześć kul wpakowało mu w kadłub. Trelauney zrobił nowy obrot w ten sposób, ażeby nigdy swoich hurtów na ogień nieprzyjacielski nie wystawiać, tymczasem Rekin zawsze celował w boki Smoka. Działa w mgnieniu oka nabite po raz drugi i trzeci zagrzmiały; Smok żywo odpowiadał lecz grad rakiet spadł na jego pomost i maszty. Fosfor czepiając się lin i całego ustroju, oraz wiatr silny rozszerzał płomienie, które okręt przeciwny ze wszech stron ogarnęły. Usłyszano trzask i świst wylatującego w powietrze żelaza, kawałów drzewa i lin palących się; oba okręty zbliżały się stopniowo.
— Rudel na prawo! zewnątrz dymu, — wolał Trelauney, który oddał ster kapitanowi, aby sam mógł lepiéj celować działami.
Kiedy maszynista nadał kołom obrot wsteczny, natychmiast Rekin zaczął lecieć w kierunku gdzie było stanowisko Smoka; lecz nie znalazł go na swéj drodze, napróżno zwracał się w różne strony, Smok zniknął mu z oczów. Trelauney więc zakomenderował powrot ku cyplowi wyspy, a manewr był łatwy, bo jacht kierował się ku latarni na wyspie é świecącéj. Zarzucono kotwice o kilka staj od brzegu. Spuszczono szalupę na morze i zaczęto przewozić na ląd drogocenny ładunek.
Na brzegu stary młyn odrzynał się od reszty przedmiotów przy bladem świetle księżyca. Skoro szalupa stanęła w przystani, majtkowie weszli