Robert Kodom wrócił do rzeczywistości. W pół godziny późniéj, tłumok spoczywał na koźle dorożki; a Robert zawołał na woźnicę: „na koléj północną.”
Riazis miał zapewne zwyczaj dopełniać obrządku obmywania się równo ze wschodem słońca, stosownie do przepisów koranu, gdyż uprzedził na stacyi swojego stowarzyszonego. Obadwaj podali sobie ręce, jak przystoi dwom przyjaciołom wzajemnie się nienawidzącym.
— A więc! rzekł Riazis — twój zamiar jest nieodwołalny?
Robert odpowiedział tylko skinieniem oznaczającym śmiałość i niewzruszone postanowienie. Kiwnięcie głową miało wyrażać:
— Czyż ludzie mojej natury wahają się kiedy?
Muzułmanin zrozumiał i mówił daléj:
— Co napisano to napisano, a nadto chociaż dobrze nie pojmuję szczegółów w zastosowaniu twojéj idei, jednak wskazałeś mi, że masz ideę pyszną, niezrównaną, którą rozumem można tak dotknąć jakby rękami. To wszystko jedno.... ciężkie zadanie! i wolisz go sam probować!
Obecność dwóch nieznajomych zwraca uwagę, skoro między niemi przychodzi do wynurzeń. A wyrazy ulatują... i następnie upadają; kiedy zaś godne są do pochwycenia, zawsze się znajdzie ucho które je podejmie. W powozie Riazisa siedziała Maryanna de Fer nie mniéj ciekawa, jak każda córka Ewy.
Robert Kodom obróciwszy się do powozu Dostojnika, daleko wspanialszego od jego skromnego fiakra, ujrzał dziecinną główkę, która nań ciekawie pogłądała. Udał on że nie dostrzegł, lecz jego oczy podobne do nocnego ptaka, niby zamrużone i obojętne, nie straciły ani jednego poruszenia oblicza — jak błyskawica migotliwego.
Widziałem pewno nie w kościele tę postać, pomyślał Robert. Spojrzał na zegar wieżowy stacyi, i zregulował z nim swój zegarek jako człowiek akuratny.
— Dopiéro jest w pół do ósméj, mamy więc czasu jeszcze pół godziny przed odjazdem.
— Więcéj jeszcze, — odpowiedział muzułmanin; odjazd pospiesznych cugów od wczoraj został o pół godziny opóźniony. Nieodzowne roboty na linii, które mi objaśniono, a których sobie już nie przypominam, są tego przyczyną. To nam przysparza blisko trzy kwadranse, licząc i ekspedycyą pakunków. Do licha! pan masz tylko jeden kufer, lecz dobréj tuszy!
I Azyata zrobił minę oznaczającą, — odgaduję... potem odezwał się głośno:
— Ostrożność jest zawsze chwalebną; pojmuję ją tak dobrze, żem względem pana o niéj nie zapomniał.
Robert Kodom śledził ciągle wzrokiem ekwipaż Riazisa. Główka zostająca pod tém nieustanném śledztwem, cofnęła się w głąb na przeciwną stronę powozu.
— Muszę korzystać z kilku pozostałych nam minut dopóki jesteśmy razem, — rzekł Riazis. Proszę cię bankierze o jednę grzeczność, mam ci oddać przysługę i pewną osobę przedstawić.
— Bez wątpienia to wszystko potrzebuje dłuższego czasu.
— Bynajmniéj; znamy angielskie przysłowie: czas jest pieniądzem. Postać siedząca w powozie, która cię tak niepokoi, zna również dobrze ten aksyomat.
— Czy tak! odparł flegmatycznie Robert. Muzułmanin ciągnął daléj:
— Jeżelibyś zechciał pójść do skromnéj szynkowni na rogu ztąd o kilka kroków będącéj, to znajduje się tam oddzielny gabinet, gdzie możem być jak u siebie. Wasz powóz będzie stać przede drzwiami i niczyjéj uwagi nie zwróci. Mój pozostanie na placu, pozwolisz mi tylko wyjąć z kieszeni cukierki.
I nie czekając odpowiedzi, Riazis poszedł do powozu, otworzył drzwiczki, a wnet ukazała się rączka okryta elegancką rękawiczką, która oparła się na ramieniu muzułmanina. Z powozu wyskoczyłbardzo dorodny młodzieniec. Miluchny zawadiak z uniwersytetów niemieckich, ubrany był w kaszkiet z kokieteryą na jedno ucho zasunięty, kurtkę ciemną, pantaleony obcisłe i butyz kutasami. W ustach trzymał cygaro, nie brakło tylko szramy na twarzy, nieodzownego znaku niemieckiego bursza.
Uczeń skłonił się Kodomowi.
— Pani! — rzekł bankier oddając ukłon grzeczny, to nie ją spodziewałem się spotkać na...
— Na tym chodniku! dokończ pan śmiało.
Riazis poszedł wprost do szynku nie mięszając się do rozmowy, Robert i Maryanna udali się za nim, gdyż była to rzeczywiście Maryanna de Fer, sztukająca śmiało o bruk swemi kawalerskiemi obcasami. Wszystkie trzy osoby zajęły krzesła około stolika, na którym postawiono butelkę z rubinawym płynem, a ślady zostawione na ceracie świadczyły o bytności tu ucztujących, podobnie juk wypisane dyamentem na szybach imiona, o bytności dam w gabinetach restauracyj, przeznaczonych na schadzki odosobnione.
— Mój przyjacielu, — zaczął Riazis...
Robert małe nie podskoczył z podziwu. „Mój przyjacielu” to było znaczące wyrażenie, miał się więc na ostrożności.
Muzułmanin mówił daléj:
— Pojąłem wszystkie względy ostrożności i przezorności potrzebne do wykonania dzieła przez was przedsiewziętego. Musisz mi oddać sprawiedliwość, że nawet nie nalegałem abym ci w podróży towarzyszył. Jestem kosmopolita, a więc niestety tak dobrze znany we wszystkich hotelach Europy, jak w karawan-serajach Azyi i Afryki. Jednak, jeżeli twoja głowa wystarcza na ułożenie tego obszernego projektu, potrzeba 10, 20, 40 osób, ażeby były posłuszne przy wykonaniu. Czterdzieści osób tworzą zwykle tyleż niedyskretnych ciekawości. Otóż szukałem aby czterdzieści głów zlać w jedną, te 40 ciekawości stopić w jednę ciekawość, bardzo przenikliwą, nie ukrywam tego, a zresztą wkrótce się o tém przekonasz. Ze względu więc wymienionego, mam honor przedstawić ci Maryannę de Fer... Na dany znak, zamieni ona burszowski ubiór na suknię ze czterdziestu falbanami, i przeistoczy się na księżnę ze czterdziestu krain. Po jutrze będzie siostrą miłosierdzia, śpiewaczką kawiarnianą, odźwiernym, handlarzem kontramarków, profesorem estetyki. W potrzebie zrobisz z niej oficera służbowego, albo prostego urzędnika komory. Jest wszystkieni co zechce i jest zamówiona, dawszy