Strona:PL A Scholl Najnowsze tajemnice Paryża.djvu/115

Ta strona została przepisana.

swoje żelazne słowo podobnie nieugięte jak jéj osoba, a nie mniéj przez swój interes będzie chciała tego wszystkiego, czego chcieć będziesz.
Na teraz jest ona twoim synem lub wychowańcem, jadącym wykończyć nauki w uniwersytecie niemieckim. Odprowadzasz go przez Belgią aż do Moguncyi, co stanowi obowiązek dobrego ojca lub — opiekuna. Za przybyciem, jeżeli będziesz potrzebował abbe rzymskiego, lub żokeja, kilka rzutów różu i blanszu, kilka krések według potrzeby, spełni twe życzenie w mgnieniu oka. Zapewniam cię, że jesteś zabezpieczony przeciw niedyskrecyi przez własny jéj interes i dodaję, że nie zna ani cieniu planu który masz w głowie. W ogóle najlepsze zapewnienie masz w tém, że ja zaledwie go znam w jakiejś części. Zgoła daje nam do dyspozycyi energią 40 ludzi i przenikliwość 40 kobiet w jednéj osobie.
Maryanna wybuchem śmiechu frazes zakończając dodała:
— Zresztą nie płacą tylko wtedy kiedy są zadowoleni, podobnie jak w budach jarmarcznych.
Godzina odjazdu zbliżyła się, Kodom wstał nic nie odpowiedziawszy i pierwszy wyszedł. Otworzył drzwiczki fiakra, grzecznem skinieniem zaprosił Maryannę aby zajęła miejsce, następnie podając na progu szynkowni rękę Riazisowi na znak pożegnania, rzekł:
— Do widzenia mości książę; spodziewam się że życzysz aby mi się udało, gdyż jeżeli przegram, to sam Mahomet nie może cię ocalić, i tylko wcześniéj przyjąć księcia do raju niż się spodziewałeś.
Wyrzekłszy to, skoczył do powozu i zawołał na fiakra:
— Na stacyą kolei.
Nasi dwaj podróżni za późno przybyli aby mogli oddzielnie siedzieć w wagonie; traf zrządził, iż się wszystko tego rana spóźniło, musieli więc zająć miejsce w dwóch rogach powozu pierwszej klassy. Bankier bardzo źle spał téj nocy, bo marzył ciągle o Wandzie; pragnąc więc od wetować, przedsięwziął urządzić sobie spoczynek jak doświadczony podróżny, zabezpieczając się od uderzeń. Anglicy wyrabiają passy elastyczne dla podtrzymywania głowy. Kodom zawiesił swe ręce i głowę jak można najwygodniéj, przepraszając obok siedzącego towarzysza podróży.
— Jak się będziesz nazywać teraz, szepnął do ucha Maryanny.
Zapytanie to mocno ją zakłopotało, lecz odrzekła:
— W istocie pytanie bardzo ważne, mam przesąd co do nazwisk, wolałbym jednak aby było eleganckie, jeżeli to być może bez zrobienia panu przykrości.
Potem rzuciwszy okiem na towarzyszów podróży ten sam przedział w wagonie zajmujących, których było trzech, rzekła po cichu ziewając:
— Jestem pewna, że ci ludzie znudzą nas doskonale.
I obróciwszy się do Roberta Kodom kończącego swoje umieszczenie, bez troski o sąsiadów, jak obywatel Dumore któremu się zdawało że wszędzie jest u siebie, szepnęła do ucha:
— Aż do nowych rozkazów, trzeba moje imię zmienić na męzkie, dodając mu zakończenie włoskie. Jeżeli pan nie ma nic przeciw temu, (tu jeszcze ciszéj mówiła) Maryanna będzie się nazywać Mario.

XXIII.
Pogadanka w wagonie.

— Tak Mario, to się rozumie moje dziecko, — mówił głośniéj bankier, żeby się zpoufalić z włoskim językiem, albo żeby oznajmić siedzącym w wagonie nazwisko swego pięknego towarzysza.
— Mario? to nazwisko angielskie — dowodził poufnie gruby jegomość siedzący naprzeciwko, damie zdającéj się być raczjé jego gospodynią niż żoną. Wyrostek z kołyszącemi się rękoma, bladem obliczem, wzrokiem kołowatym i włosami żółtemi na środku głowy zawiązanemi, dopełniał trio. Był to zapewne uczeń około lat piętnastu, pragnący spamiętać wszystkie wrażenia z podróży, gdyż na zapewnienie grubego jegomości, wydobył pugilares i napisał w nim: „Mario, anglik.”
Zdaje się, że według zlecenia ojca wyrostek miał obowiązek zanotowania tego wszystkiego co tylko słyszał w wagonie. Tymczasem Robert Kodom zaczął się kiwać, na tę i ową stronę, co zwykle jest oznaką drzemania. Maryanna poglądała przez szyby na ogołocone z liści lasy, pola szronem pokryte, które w jéj oczach wirując, mocno ją bawiły. Żelazna ta organizacya lubowała się w twardéj bezbarwnéj naturze, a jéj nerwy rozciągały się w téj ostréj atmosferze, w tym przelocie unoszącym ją coraz daléj i daléj. Okolice uciekały i znikały jakby w czarodziejskiéj latarni, unosząc z miejsc codziennego życia. Nie wiedziała nawet gdzie, ani celu dokąd jedzie — czuła tylko że krew w niéj swobodniéj krąży, i że każde poruszenie machiny oddalało ją na jakiś czas od Paryża, miasta potępieńców. Może ją uwożono do innych przepaści, lecz przynajmniéj do innych!
Ta nerwowa organizacya, chciwa rzeczy nieznanych, odczarowana i naiwna zarazem, czuła potrzebę koniecznéj zmiany miejsca jak wszystkie dusze cierpiące, nie mające swego opiekuńczego dachu. Niekiedy Kodom uchylał powieki, a jego źrenice rzucały inteligentne i ciekawe na około spojrzenie; czuł on konieczność śledzenia nawet w czasie snu chwilowego. Zdawał się być zadowolonym ze swego towarzysza, gdyż bez zdania sobie rachunku wyszeptał: ona wygląda zupełnie jak chłopiec.
— Zobaczysz, — odrzekła Maryanna słysząc zdanie o niej wyszeptane, — że mi nie zbywa na stanowczości, i że w razie potrzeby mam pięść nie od kształtu.
Bankier położył palec na ustach.
— Cicho! usiłujmy spać aż do pierwszjé głównéj stacyi, tam znajdziemy przecie miejsce, gdzie możemy sami być w wagonie.
— Rozumiem, — odparł Mario.
I od godziny nie wyrzekli ani słowa. Trzéj opisani podróżni, szukali roztargnienia dla skrócenia czasu, rozprawiając i narzekając na spadnięcie cen torfu. Według wszelkiego prawdopodobieństwa musieli oni być z Pikardyi, gdyż obniżenie tego produktu mocno ich dotykało; przyczyną klęski, według zdania głowy rodziny było błędne postępowanie rządu. Dama odpowiadała z przekonaniem, iż rząd cierpi na zamęt w głowie, jak każdy prywatny człowiek, bo musi myśleć o tylu rzeczach; o wojnie, o marynarce, o finansach i budowie kościołów!
— Tak, lecz rolnictwo daje chleb społeczeństwu,