i rolnictwo należy podtrzymywać, dając mu pierwszeństwo przed sztukami.
Maryanna nie mogła powstrzymać się od nieznacznego uśmiechu. Nie pojmowała ona związku między rolnictwem i torfem, a chleb otrzymywany z fabrykacyi tłustéj ziemi na cegiełki, według jej smaku zdawał się, że musi być bardzo czarny i niesmaczny. Gruby człowiek dostrzegłszy ironiczny uśmiech Maryanny, odezwał się:
— Pan jesteś stronnikiem sztuk pięknych, mości Mario? mówił robiąc nacisk na każdą sylabę, ażeby przekonać, iż niezbywa mu na pojętności i pamięci. To bardzo naturalne w twoim wieku.
Wyrazy te powiedział tonem, który oznaczał: ot młokos! Otyły gawędziarz mówił daléj, przesuwając między palcami liczne breloki:
— A więc młodzieńcze, powinienbyś prosić twego ojca o pozwolenie zatrzymania się dłużéj w Saint-Quentin, gdzie my wysiądziemy. Miałbym wtedy przyjemność oprowadzić pana po naszém muzeum, jedném z najbogatszych w Europie. Ile to kosztuje pieniędzy nasze miasto! po nabyciu osobliwości, z kolei trzeba było wybudować salę, uposażyć konserwatorów i całą służbę... czysta ruina funduszów tymczasem rolnictwu zbywa na rękach do pracy!
Mario bębniąc takt palcami w szyby, towarzyszył tym sposobem opowiadaniu grubego jegomości. Powiedzianoby, że on potrzebował takiego akompaniamentu, gdyż ciągnął dalej z zapałem:
— I owe nieskromne obrazy, te posągi na wzór starożytnych, rozpowszechniają po naszych siołach! wstyd o tém pomyśléć... Oto panie ostatni raz zakupiono na wagę złota Wenus z marmuru, bez najmniejszéj osłony panie, zupełnie nagą!...
Na ten ostatni wykrzyknik, jejmość obok siedząca skromnie oczy zasłoniła. Pociąg zatrzymał się jak cyklop dmuchając; donośnym głosem zawołano:
— Saint-Quentin!
Kodom miał minę jakby się budził ze snu twardego. Nieprzyjaciel sztuk zwinął uważnie swój płaszcz podróżny i obróciwszy się przed odejściem do Maria, rzekł:
— Szkoda że nie idziesz ze mną mój przyjacielu.
Kodom niecierpliwił się, on nie podzielał wyobrażeń starości. Człowiek otyły powiedział znowu:
— Zgaduję.... pilne interesa. Wszyscy handlujący mają termina nie cierpiące zwłoki. Torf naprzyklad...
— Wsiadać panowie!... wołał człowiek w czapce ze srebrnym galonem. Podróżny z Saint-Quentin usiłował skończyć zaczęty frazes:
— Przebacz pan, sztuka nas interesuje: zapomniałem... Wenus która miasto zrujnowała, uważam za nieskromną. Ja nie chowam w kieszeni tego co myślę, nie ukrywam tego przed nikiém. Lecz koniec końców, urok i wdzięki Wenery.... niestety szkoda, że nie możesz pan jednego dnia poświęcić, aby zobaczyć jak to wszystko dobrze naśladowane.
Dama do towarzystwa wysiadła, wyrostek poszedł za nią, a tłusty jegomość wychodząc z wagonu powtarzał jeszcze:
— Ach doskonale naśladowane... doskonale!...
Maryanna a nateraz Mario zaledwie wytrzymała aby śmiechem nie parsknąć. Gruby człowiek szukał swoich trzech biletów w portmonetce.
— Panie, panie! wołała przebrana paryżanka, — czy rzeczywiście dobrze naśladowane?
— Sądziłem żem zapomniał mego szala, mając go na ramieniu, cudownie naśladowane!...
Na ten ostatni wykrzyknik, dama do towarzystwa zbliżyła się aby uprowadzić swego pana. Swistawka dała znak odjazdu. Maryanna złożywszy dłonie na kształt tuby, wołała:
— A kto cię objaśnił, że tak dobrze naśladowane, stary grzeszniku? Dama złożyła chustkę we czworo i wsunęła ją pod wualkę, potem wzięła za rękę starego grzesznika i z sobą uprowadziła. Pociąg zaczął się poruszać. Robert Kodom otworzył teraz oczy, już nie spał. Maryanna jakkolwiek nie lękliwa, nie mogła przecież znieść tego dziwnego wzroku bez doznania niemiłego wzruszenia, którego ukryć nie zdołała.
— Teraz pomówmy Mario, — rzekł Kodom. Jesteśmy w podróży i nie mamy czasu bawić się skubaniem kwiatków. Rozumiesz, że trzeba pojmować szybko, wykonywać podobnie i niewiele gawędzić, wszakże mam do czynienia z mężczyzną nie z kobiétą.
— To téż mężczyzna zostaje na twéj łasce panie, kobiéta ma swoje zamiary jak ty masz swoje.
— Nie wiem o tobie tylko to, co gazety ogłaszały o twéj dzikiéj ekscentryczności i o twych wybrykach zakrawających na fanfaronadę. Zdaje się, że zbyt łatwo wspinałaś się na maszt po złożoną tam nagrodę, tak jesteś silna w rękach i w nogach. Kronika nawet opowiada, że umiesz robić pałaszem jak instruktor w szkole fechtowania, i że zabijasz w locie tuzin gołębi bez wyjęcia z ust cygaretta. Masz ustaloną sławę na bruku paryzkim, która nie cierpi ani nędzy, ani mierności; jest to łatwa egzystencya i bierze mnie ciekawość dowiedzieć się, co cię skłoniło do szukania awantur, ciebie, dla któréj dosyć jest uśmiechnąć się, aby ujrzeć u swoich nóg całą młodzież szaloną i wszystkich starców hełpliwych?
— Ach przebacz pan, gdyż nie uprzedzono mnie, iż w drodze mam się wyspowiadać. Dopełniłam już tego przed Riazisem i nie żądałam od niego rozgrzeszenia; czy chcesz koniecznie udzielić mi swoje?
— Ach moja panno, — rzekł Robert, — nie silmy się na dowcipy. Oto zbliżamy się do granic Belgii, trzeba pomyśleć o komorze. Mówmy z sobą, jasno i szczerze. Nie znasz celu do którego dążę, wiesz tylko, że się nazywam Robert Kodom i twoje uprzedzenia błahe są przeciw silnéj głowie finansowéj, noszącéj to nazwisko. Jestem panem stronnictwa, musiałaś słyszeć że mnie uważają za dzielnego gracza na giełdzie i temu to raczéj przymiotowi, niż mojéj osobie winien jestem przyjemność, że pannę mam za towarzyszkę. Czy jesteś przygotowana na zupełną bierność i posłuszeństwo, oraz wiele oceniasz usługi istoty rozumnéj i wolnéj jaką zawsze byłaś?
— Dwakroćstotysięcy franków, pod warunkiem, że nie będziesz wymagał niczego więcéj tylko milczenia, posłuszeństwa, energii i uporczywości. Liczą tylko trzy cnoty teologiczne, ja posiadam cztery, te już panu wypowiedziałam i za nie ręczę. Ale uprzedzam, że mi pilno; tak, czytam w oczach