pana, iż nie dowierzasz tjé żelaznéj woli w słabéj kobiécie. Ja nie jestem słabą kobitéą. Moje nerwy, o których mówią że są z żelaza, przeistaczają się w stalowe, tam gdzie mózgu sięgają. Więc sto tysięcy franków za 15 dni niewoli, pan to potwierdzasz i na dowód podaj mi rękę, jak ja panu podaję.
Zdjęła rękawiczkę dodając stanowczo: — targ skończony!
Bankier ważył tę małą rączkę w swych palcach kościstych z ciekawością hiromanta; potém uroczyście w sposób dlań niezwykły, rzeki: Targ skończony i podpisany, — ucałowawszy końce paznogci Maryanny. Młoda kobiéta zostawiła swą dłoń w ręku starca z powagą również niezwyczajną. Zdawała się rozmyślać i zapewne wspomnienie o ojcu z głowy przeniosło się w téj chwili do jéj serca.
— Panie Kodom, dodała, — nie wiem czy się kiedy rozczulę jak obecnie. Jest to zapewne skutek świeżego powietrza, ale skoro raz weźmiemy się do dzieła, przysięgam ci, że tego więcej nie ujrzysz. Już tak dawno swobodnie nie oddychałam, przebaczysz mi moje roztkliwienie, nie prawdaż?
Robert poglądał na nią nie odpowiadając.
— Chcesz pan abym śpiewała? i zaczęła nucić...
Konduktorowie w ciągu podróży wywoływali różne nazwiska stacyj na linii od Maubeuge do Mons. Trzeba się było dłużéj zatrzymać na komorze, gdzie skrzynia Kodoma, owa wieża Babel, w któréj leżały bez ładu różne kosztowne rzeczy, biżuterye, cenne obrazy, niemało czasu zabrała urzędnikom i strażnikom. Nareszcie skończyło się na wyrzeczeniu: „można przepuścić.”
Co się tyczy dziesięciu skrzyń Maryanny, — gdyż zapomnieliśmy powiedzieć, że przezorny Riazis kazał zważyć i zapisać bagaże swéj protegowanéj przed przybyciem bankiera, — otoż co do tych dziesięciu skrzyń to była inna sprawa. Kodom wyjął z kieszeni papier, mający pozor bardzo urzędowy, bo opatrzony rozmaitemi stęplami i pieczęciami, który też rewizyą skrzyń zakończył. Pociąg w dalszą drogę wyruszył, a na kilka minut przed czwartą godziną, nasi podróżni stanęli w stolicy Belgii.
— Kiedyż pojedziemy do Antwerpii, — zapytała Maryanna,
Późniéj, odrzekł Kodom, — nie czas teraz tam wyjeżdżać; zresztą mniemam, że twoja obecność nie jest konieczną.
Zawołał na jeden z tych powozów, które przypominają styl Ludwika XIV i stanowią dumę Brukselli. Furman zwrócił konie naprzeciw nieprzyjaciela, który nań zawołał, gdyż wszyscy Francuzi uważani są za nieprzyjaciół w Brukselli, o czem ich starają się przekonać właściciele hotelów przy podaniu rachunku.
— Moje piękne dziecię, — odezwał się Kodom, — później wróciemy po nasze bagaże. Mój tłomok wystarczy do jutra, najmiemy osobny w mieście apartament, a tymczasowo wysiądziemy w oberży. Bankier oddał świadectwo urzędnikowi pakamery, poczem trzech posługaczy wciągnęło na wierzch powozu skórzany kufer Kodoma, bardzo ciężki, bo tylu bagażami wyładowany.
— Hotel de Flandres! zawołał bankier.
Furman usłyszawszy nazwisko hotelu, bardzo nizko się ukłonił. O w pół do piątéj obaj podróżni mieścili się w spaniałych apartamentach hotelu. Ciężki kufer ustawiono w gabinecie Kodoma. Bankier wynagrodził po królewsku tragarzy przy odprawie. Wielki ogień palił się na wszystkich kominkach. Maryanna wyciągnęła się na aksamitnéj kozecie paląc cygaretto i oczekując rozkazów pana. Tymczasem jéj nowy władzca najprzód pozamykał starannie wszystkie drzwi, po czém wrócił do kufra i otworzywszy go z wszelką ostrożnością, wyjmował zeń różne kosztowności. Maryanna nie była ciekawa oglądania dyamentów, ona żyła ciągle śród zbytków.
Jednakże teraz niemogła oprzeć się, aby me rzuciła okiem na ten widok olśniewający z Tysiąca nocy i jednéj. Kiedy obszerna konsola pokryta została literalnie drogocennemi kamieniami łudzący blask ognia siejącemi, Kodom rozkładał dalej biżuteryje na krzesłach i na kominku.
— Nareszcie skończyłem, — zawołał poglądając z rozkoszném zadowoleniem. Co myślisz o tém wszystkim Maryanno?
— Bardzo piękne precyoza, odrzekła nie ruszywszy się z miejsca.
— A jednak to jest prawie niczem w porównaniu tych szmat które wprawdzie nie świecą a jednak warte są daleko więcéj. — Mówił bankier poruszając zwity pępierów i rożnych dokumentów.
— Ba, to brzydkie i to niema pięknego pozoru, — odparła obojętnie Maryanna wyjmując nowe cygaretto z przepysznego woreczka.
Już zaczęło się ściemniać. Robert poszedł do salonu i zadzwonił aby zapalono świece, nie zapomniawszy zamknąć drzwi od gabinetu, dla niezwrócenia ciekawych ócz służby miejscowej. Kandelabry o siedmiu ramionach zostały oświecone, i lokaj zapytał o dalsze rozkazy.
— Obiad o siódméj — odpowiedział Kodom, wino margo, zwierzyna jeżeli ją macie, kawa jak najmniéj narodowa, przedewszystkiem nie przeszkadzaj nam przed godziną oznaczoną. Zadzwonisz nim wejdziesz i zastawisz obiad w oddzielnym gabinecie — skończyłem.
Służący skłonił się zapytując — czy należy wnieść skrzynię z obrazami.
— Tak jest, — odrzekł Kodom.
Skoro to nastąpiło, Maryanna rzuciła swe cygaretto i zbliżywszy się zawołała: — Teraz pozwolisz mi pan to obejrzeć?
I spoglądała kolejno na obrazy, a oczy jéj w czasie przeglądu dziwnie się rozjaśniły.
— Dla czego te płótna tak mnie ciągną do siebie? — rzekła po długim prawie z uniesieniem rozpatrywaniu. Wszystko to jest piękne co pan posiadasz, same arcydzieła z najlepszych epok i oryginały. Więc pan lubisz obrazy?
— O tyle, o ile moje stanowisko wymagało.
— A dla czego kupiłeś te cudowne płótna mające wartość złota?
— Ponieważ pewien faktor podczas licytacyi doradził, że zrobię dobry interes.
— Dobry interes!.. to wszystko należy uwielbiać na kolanach. Patrz pan, to jest Mieris! jaka słodycz, jasność, a razem jaka prostota! To Teniers młodszy! jakie twarze śmiejące tych zuchów pachylone nad dzbanem. Och! poczciwa naiwność, a drzewa mimo tylu odcieni tak naturalne, że zdaje się iż żyją! Breughel — to on, więc wszystko. Patrz! to poważniejsze, więcéj męzkie: Wuwermans, niezaprzeczenie. Wybornie siedzący
Strona:PL A Scholl Najnowsze tajemnice Paryża.djvu/117
Ta strona została przepisana.