Mikołaja i Château-d’Eau, zatrzymał się nakoniec przed jedną, kamienicą na ulicy Récollets — dwupiętrowej, na której wisiała tablica z napisem: „Piwnice do najęcia.“
Mały człowiek udał się do odźwiernego, który drzémał przed kominkiem, zkąd wydobywał się mocny odor skwarzących się w rądlu nerek. Przy jego nogach spoczywał wyciągnięty kot czarny z zielonemi oczami, w pozycyi kanoniczki — posilny obiad trawiącéj. A przed jedyném oknem oświecającém izdebkę — wisiała papuga piór pozbawiona, czy to naumyślnie czy przez starość i zdająca się pytać: po co ona na tym świecie żyje?
— Macie piwnice do najęcia? zapytał człowiek.
Odźwierny nie poruszył się.
— Hej tam! — krzyknął przybyły, bębniąc po szybach izdebki, czy mogę zobaczyć waszą piwnicę.
Przebudziwszy się teraz odźwierny, skoczył równemi nogami i zawołał:
— Mam się rozłączyć z moją Feruandą, o nigdy panie, nigdy!.. tak naprawdę jak to, że się nazywam Poitevin. Pan jesteś już dwudziestym, który chcesz kupić ją tego roku.
— Ale ja nie pytam się się o Fernandę, odparł pragnący nająć piwnicę.
— Biedne stworzenie! mówił Poitevin, który wstał i zdawał się wpadać w zachwyt, na widok swój papugi. Nikt tak dobrze jak ty nie wymawia imienia mojéj nieboszczki żony. No powiedz choć raz Melania!
— Melanio czekaj na mnie, ja się wkrótce z tobą połączę, wyszczebiotała papuga, tonem gniewliwym.
— Jest temu lat 30 panie, rzekł Poitevin z oczami wzniesionemi w niebo, jak kazałem wypisać te wyrazy na koronie z nieśmiertelników. Melania mnie oczekuje, a Fernanda przypomina mi ciągle moją przysięgę. Nigdy nie rozłączę się z przyjaciółką która stała się moją siostrą!
— Ale jeszcze raz, powtórzył człowiek widocznie zniecierpliwiony, mnie nie chodzi o kupno Fernandy.
Poitevin ciągnął daléj bez zmarszczenia się: O tak! chciano mi ukraść przyjaciółkę, panie — papugę wymawiającą 60 wyrazów.
— Pragnę wynająć piwnicę, przerwał mu znowu przybyły.
— Ach pan chcesz nająć piwnicę, trzeba było odrazu to powiedzieć, zaraz ją panu pokażę.
Poitevin wziął stary lichtarz stojący nad kominkiem, w którym pływał knotek umaczany w tłustości, potém zaświecił kaganek zaledwie jakie światło rzucający i rzekł do przybyłego:
— Proszę za mną, pokażę panu drogę.
Piwnica była dosyć obszerna, a więc zdawała się przydatną dla małego człowieka.
— Odebrałem znaczną ilość beczek wina z Hiszpanii, które pragnę aby się tu zestarzało, mam wielu subjektów, a wino nie zawsze przy nich jest bezpieczném.
— Pan jest negocyantem?
— Jestem fabrykantem krawatów.
Czynsz roczny z najmu piwnicy wynosił 60 franków. Człeczek zapłacił z góry za 6 miesięcy, dorzucił 5 franków za fatygę dla Poitevin’a i dodał, iż wieczorem wróci z winem i dwoma swemi towarzyszami. Wychodząc słyszał jeszcze jak Fernanda krzyczała z całego gardła: Czekaj na mnie Melanio!
W godzinę potem wózek obładowany beczkami, zatrzymał się przed domem na ulicy Récollets. Woźnica w towarzystwie kamrata w bluzie, zdjął beczki, a następnie w obec małego człowieczka, znieśli je do piwnicy.
Tu woźnica opatrzony w łopatę, wykopał głęboki dół, do którego wsunięto jednę pakę dłuższą od innych. Jego towarzysz wziął znajdujący się w wózku worek z kamieniami, młotek i kielnię. Paka została szczelnie obmurowaną, a następnie pokryta ziemią wilgotną i czarną z piwnicy. Potém trzy te osoby wyszły. Jednakże człeczek postępował na ostatku i zaledwie dwaj jego towarzysze wstąpili na schody, wtedy on szybko i ukradkiem wsunął po kilkakroć w świeże jeszcze obmurowanie pręt żelazny który trzymał w ręku.
Woźnica zwróciwszy się nagle zawołał.
— Co tam robisz Suryperze?
— Panie, odrzekł człowieczek, upewniam się czy wszystko dobrze jest wykonane.
Suryper zamknął drzwi na dwa spusty i uprzedził przechodząc koło odźwiernego, iż od czasu do czasu przyjdzie przekonać się o stanie swoich win hiszpańskich. Nadto dał mu swój adres: P. Suryper fabrykant krawatów 21-bis ulica de la Lune.
Umieszczenie pak i beczek w piwnicy, odbyło się w najzwyczajniejszy sposób; lecz nazajutrz szewc naprawiający stare obówie, opowiadał odźwiernemu z pewném zadziwieniem, że jego pies Roket zwykle cichy, spokojny, całą noc wył na dziedzieńcu.
— To jest mania wszystkich psów, odparł Poitevin, gdy ujrzą jakiego nieznajomego, który się im niepodoba. Moja Fernanda tak samo gotowa iść pól mili piechotą, aby dziobnąć swego nieprzyjaciela.
Rozmowa ciągnęła się w ten sposób, między odźwiernym i lokatorem sklepiku, kiedy Suryper, którego wcale się nie spodziewano, zjawił się na rogu ulicy. Była wtedy 6 godzina wieczorem, a działo się to 24 Listopada, kiedy już ciemna noc zapada o. tym czasie.
— Zapomniałem kłódki, rzekł wchodząc Suryper, idę jéj poszukać.
Odźwierny odpowiedział: — podam panu światło.
— Dziękuję wam, teraz skoro znam mą drogę, mogę iść do piwnicy z zamkniętemi oczami — dodał: Nie jesz obiadu dzisiaj?
— Moja zupa gotuje się, odrzekł Poitevin.
— Przydymi się, czuję to zdaleka.
— Tak pan mniemasz?
— Bezwątpienia!
Odźwierny wszedł do swej komórki, a Suryper zstępował po schodach wilgotnych i śliskich do piwnicy prowadzących. Przybywszy do drzwi, potarł zapałkę i zapalił ciemną latarkę, którą dobył z kieszeni. Potém zamknął starannie drzwi, zasłonił wiązką słomy okienko od piwnicy, oraz zatknął chustką dziurkę od klucza w zamku. Po upływie pół godziny Suryper zjawił się na dziedzieńcu, lecz tym razem z towarzyszem. Suryper trzymając butelkę wszedł do odźwiernego.
— Weź to, rzekł doń, chcę abyś pokosztował mojego towaru...
Poitevin był bardzo tą grzecznością wzruszony.
— Jesteś pan bardzo ludzki, powiedział kłaniając się nizko.
Strona:PL A Scholl Najnowsze tajemnice Paryża.djvu/12
Ta strona została przepisana.