Strona:PL A Scholl Najnowsze tajemnice Paryża.djvu/122

Ta strona została przepisana.

swą rolę, sądząc na prawdę, że głośną deklamacyą na papier przenosi. Położywszy podpis, głęboko odetchnął, jakby mu wielki ciężar spadł z piersi.
— Teraz pomyślmy o działaniu, — rzekł list pieczętując. Po wygranéj dopiero potyczce, będę miał ostatnie słowo téj burzliwéj kobiety, po ukończeniu walki ja i lord Trelauney, spojrzemy sobie oko w oko.
Trzy lub cztery kroć przeszedł się po pokoju, i wydobył zegarek.
— Już druga godzina! a Maryanna nie wraca!
Jakieś podejrzenie przeszło mu przez głowę.
— Ach, ach! zawołał po rozwadze, — zdaje się że napisanie listu tak mnie znużyło, iż doprawdy skołowaciałem, oskarżając tę energiczną dziewczynę o ucieczkę do Ameryki, jakby wartość tych obrazów mogła ją do tych czynów pokusić? Nędzne 15,000 luidorów, a przecież przed odejściem ofiarowałem jéj 50,000 franków. Ach! nie powinienem się drażnić wzruszeniami, czas mieć się na baczności, nie mam zwyczaju odkładać na jutro ważnych niecierpiących zwłoki interesów. Muszę jednym rzutem zwyciężyć — lub umrzeć. Już nie będę spać. Trzeba się uspokoić, a oczekiwanie skrócić czytaniem jakiego dobrego autora.
Wziął podręcznik znajdujący się w walizie podróżnéj i usiadłszy przy stole, zaczął przerzucać karty; nareszcie znajdując jeden rozdział czytał go tak chciwie, jak spragniony który znalazł ożywcze źródło. W czasie czytania zacierał ręce i zawołał:
— Gdzież się skończą cuda nauki?
Pięć regularnych uderzeń we drzwi doszło do uszów Kodoma, było to umówione hasło z Maryanną, zerwał się przeto i pobiegł otworzyć.
— Zwycięztwo kompletne, — zawołała z uśmiechem młoda kobieta, wypróżniając swoje kieszenie.
— Patrz, pięćdziesiąt tysięcy franków z wyobrażeniem J.K.M. królowéj angielskiéj, piękna moneta, i bardzo oko łechcąca.
— Owe piękne medale, moja miła należą do ciebie, — odrzekł grzecznie Kodom. Ofiarowałem ci tyleż w biletach bankowych, lecz zostawiam pierwszeństwo zabrania pieniędzy, które wolno jest wywieźć za-granicę, z dodatkiem, że od téj chwili możesz rozporządzać swą osobą.
— Czy na prawdę? powiedziała Maryanna zachwycona. Wprawdzie gorąco załatwiam interesa, ale pan mi nie ustępujesz kroku. Więc jestem wolną?
— Wolną; chciejmy się porozumieć. Znasz naszą umowę. Wolną zostaniesz do pierwszego zawezwania. Nie uprzedzam abym cię naglił telegrafami do powrotu przed upływem 12 dni, chyba w bardzo naglącym wypadku. Jednakże za nic nie zaręczam. Nie kieruje tu nami miłość, lecz okoliczności, które są bardzo zmiennéj natury, będziesz posłuszną nie moim zachceniom, lecz wypadkom Opatrzności.
— Powiedziałeś pan Opatrzności, wierzę!....
— Tak powiedziałem, ale z zastrzeżeniem. Teraz piękna pani moje chwile są policzone, potrzebuję spoczynku, podobnie jak i ty zapewne. Chciéj uczynić mi ostatnią grzecznść podpisując pokwitowanie z odbioru summy, którą zabierzesz. Dodaj adres gdzie pragniesz otrzymać moje instrukcye, bo mniemam, że wolnego czasu nie zużyjesz na odwiedzaniu śpiewaków kawiarnianych, którzy teraz cały Paryż zachwycają i dokąd bezwątpienia pojedziesz.
— Najpierwszym pociągiem.
— Żałuję że jutro bardzo rano, nie będę miał sposobności pożegnać cię na stacyi kolei, dla tego iż jadę o pierwszéj godzinie w stronę zupełnie przeciwną.

XXVIII.
Postanowienie.

— Pozostawisz swoje walizy — mówił daléj Kodom...
— Pozwolisz mi tylko zmienić ubiór?
— Tak ponieważ prosisz mnie o to grzecznie, ale pokwitowanie!
Maryanna usiadła przy biórku i podpisała.
— Cudownie, — rzekł Kodom kwit chowając.
Położywszy pióro, ciekawa jakie dzieło czytał Kodom, zaczęła przebiegać okiem kartki otwarte naukowéj książki.
— Och! czy przygotowujesz się do akademii w sekcyi umiejętności, wertując dzieło Orfila?
— Nie trzeba tego dotykać, to parzy palce.
— Wiérzę, piorunujące żywe srebro!
— Fe niedyskretna! dobranoc bogini.
— Dobranoc Midasie.
Kodom odprowadził Maryannę aż do drzwi głównych, aby poświecić jéj na schodach z powodu późnéj pory nocy. Wszedłszy do gabinetu, rzucił w kąt traktat Orfili, mrucząc:
— Stara głowa, niedołężna!
Według wszelkiego prawdopodobieństwa, ten wykrzyknik tylko do siebie stosował. Zdaje się nawet że mu to ulżyło na sercu, gdyż położywszy się na łóżku, snem twardym zasnął. Nim jednak zamróżył oczy, powtarzał
— Pięćdziesiąt tysięcy franków! piękna sumka którą do gry stawiłem, dodał obracając się na drugą stronę: och! och!
Jednakże ten człowiek używał spoczynku, którego nie mógł skosztować nie jeden z czystém sumieniem. Nie znamy wyroków Opatrzności, która ludzi zacnych obdarza delikatnem uczuciem, cierpiącem w każdéj chwili z powodu nikczemnych postępków drugich, kiedy tymczasem podłym zbieraczom fortuny w kale i brudach spekulacvi, ani jedna żyłka nie zadrży przy dokonaniu zbrodniczych czynów.
Nazajutrz był piątek, do tego dzień 13! Kodom śmiał się z dni uroczystych i feralnych; zapłacił więc rachunek w hotelu, poleciwszy przenieść swoje bagaże do odosobnionego domu, najętego dla Maryanny. Kodom płacił po książęcemu, dla tego prawie na klęczkach służba zaniosła walizkę, w któréj mogło się mieścić z półtuzina koszul, dwie pary butów — a jednak była bardzo ciężka.
— Czy pan rychło do nas powróci? ośmielił się zapytać uprzejmy garson.
— Znam mój obowiązek — odparł Kodom, więc nieprzepomnę uwiadomić was o moim powrocie Lubię twarze wesołe jak twoja mój przyjacielu, do widzenia poczciwy flamandczyku.
— Do zobaczenia, wołał garson za odjeżdżającym powozem.
O mało się nie spóźnił na odchodzący pociąg,