nie mogą. już śledzić, wtedy rozkazał woźnicy skierować do hotelu Jana Sbogers.
Oto jest początek ładunku który chcę wyprawić — rzekł Kodom do hotelnika. Tego wieczora przesyłki zostaną uzupełnione. Będę panu obowiązany, gdybyś raczył udać się do armatora okrętu hrabia Flandryi. Usprawiedliwisz mnie, że nie mogę sam być u niego bo widzisz pan jak mało zostaje mi czasu, a muszę śpieszyć z ładowaniem. Zresztą jego tu obecność oszczędzi mi trudu przeładowywania rzeczy kosztownych na okręt, gdyż dziś wieczorem oczekuję na wybór cudnych koronek. Pudło które pan widzisz obejmuje serwis złoty emajlowany, z przeznaczeniem dla Taikuna w Japonii. Inne paki napełnione lub mające się napełnić niedługo przybędą. Teraz powiedz mi pan jak się nazywa twój armator.
— Van der Brocken.
— Do szatana, to nie łatwo wymówić. O świadcz więc panu Van der Brocken, że tu idzie o rzecz ważną i niecierpiącą zwłoki.
— Spieszę i przyprowadzam go do pana.
— Nie, dopiero za uderzeniem piątej godziny. Teraz jest druga, a jeszcze nie skompletowałem wszystkich sprawunków. Najulubieńsza żona Taikuna, nazywa się Kwiat mądrości, jest wdzięku róży a smagła jak lilia. Przyznasz — rzecz więcéj skombinowana niżeli pan Van der Brocken, marzyć o strojach koronkowych, któreby uważał za zbytek nie jeden z panujących w Europie — to zaprawdę jest się czemu dziwić!
Jan Sbogers wytrzeszczył oczy, że ledwie mu na wierzch nie wyszły. Poleciał więc jak oparzony, aby wykonać rozkaz wspaniałego cudzoziemca, który poszedł do najznakomitszego kupca koronek w Antwerpii. Tam nie było dlań nic bardzo pięknego, nic bardzo drogiego, chociaż znalazł ubranie zupełne za 20,000 franków, chustki kosztujące pracę całego życia dziesięciu rodzin, zasłony właściwe do koronacyi królowéj Sabby i szarfy mogące przywieść na potępienie siedm tysięcy uczciwych dziewic. Rzucił pięć tysięcy franków na komtoar jako zaliczenie, i zostawiwszy swój adres prosił dostawcy, aby odesłał mu towary i rachunek do hotelu o szóstéj godzinie bez zawodu, z zastrzeżeniem złożenia pakunku w jego gabinecie.
Odchodząc Robert Kodom pomyślał: Już dosyć straciłem czasu na kupno zabawek, należy teraz przejść do zatrudnień ważniejszych. Ale mój Boże, byłbym zapomniał, o przedmiocie koniecznym do złudzenia oczów, który ma odegrać ważną rolę w tem przedsięwzięciu.
Poradził się więc przechodzącego urzędnika komory, gdzieby mógł znaleść fabrykę naśladowanych koronek, i tam nabyć towaru po przystępnéj cenie. Usłużny człowiek z przyjemnością zaprowadził go na pobliską ulicę; tam za kilkanaście luidorów, Robert szybko wybrał koronki nie źle wyglądające, a nawet mające pozór drogocennych wyrobów. Była to jednak paka któraby muła obciążyła. Jeden z kupczyków wziął tłumok na barki i postępował za Robertem, idącym w zamyśleniu, ale z siebie zadowolonym. W dziesięć minut przybyli do najętego pokoju, gdzie tłusta flamandka przyjęła ich z uśmiechem zachęcającym.
— Weź tę pakę moja dzieweczko i idź za mną, — rzekł sucho bez odpowiedzi na wdzięczenie się flamandki. Teraz zostaw mnie samego. O czwartéj postaraj się o wózek mogący pomieścić wszystkie paki, oprócz tego o czterech silnych ludzi.
— O czwartéj, możesz pan być spokojny.
Zostawszy sam, bankier z ulicy Chaussee-d’Antin zakasał rękawy jakby jaki giminastyk. Zaczął naprzód od pozamykania drzwi, potem pozatykał papierem wszystkie szczeliny w drzewie przez które ciekawe oczy mogłyby zajrzeć. Następnie otworzył dwie skrzynie i na nich zrobił scyzorykiem znaki, tylko dla niego widzialne. Oczyścił dokładnie dna, i zawiesił na bocznych ścianach owe sławne łańcuszki heraldyczne, a na nich ustawił deszczułki ruchome, pewien rodzaj dna podwójnego.
Nim zamknął tak przyrządzoną skrzynię wyjął pierwej ze swéj apteczki kieszonkowéj flaszeczkę szczelnie zamkniętą, którą nachylił starannie, oględnie i potrząsł z niezmierną oszczędnością dna w obudwóch skrzyniach, ów hojny w innych razach człowiek; z flaszeczki téj posypał się proszek białawy i podejrzany.
— Za prawdę to nie złą ma minę, — rzekł zacierając ręce z radością. Nie brakuje tylko kul, którę są w hotelu. W suniemy je nieznacznie tego wieczora! a potem kołysanie na morzu resztę spełni...
Pozostałą część ładunku pomieścił w czterech innych skrzyniach, w ostatniéj porozrucał żelaztwo, które zakupił. Głos flamandki dał się słyszeć za drzwiami, Robert otworzył. Za dziewczyną weszło dwóch portowych tragaży, herkulesowéj siły. Kodom wskazał im dwie paki, porwali je jak piórka.
— Idźcie ostrożnie to jest bardzo kruche, postępujcie równym krokiem ze mną tak powoli do hotelu pana Sbogers.
Hotelnik oczekiwał przed drzwiami w paradnym ubiorze. Ujrzawszy Kodoma z wózkiem na kształt indyjskiego rajaha, który podróżuje ze wszystkiemi meblami, jego entuzyazm nie miał granic.
Schylił więc głowę jak przed księciem.
— Pan Van der Brocken nie omieszka stawić się na umówioną godzinę jaśnie panie.
— Ile mi pozostaje czasu do obejrzenia tych skrzyń i do zmiany ubioru?
Dzielny człowiek nie dowierzając swemu zegarkowi pobiegł zobaczyć godzinę na wieżowym zegarze, znajdującym się na sąsiedniej ulicy.
— Jeszcze więcéj jak godzinę panie.
— Mam czas wystarczający. Ponieważ chcę się rozpatrzyć w tych wszystkich fatałaszkach, przeto dasz mi pan wielki salon dotykający mego sypialnego pokoju.
— Salon o 40-u nakryciach! przyświadczył z dumą Sbogers.
— Tyle mi w téj chwili nie potrzeba.
Tragarze przybyli; zapłaciwszy im, Robert pobiegł do swego apartamentu. Jan Sbogers, szedł przed nim otwierając na ościerz podwoje żądanego salonu.
— Zapal wszystkie świece natychmiast, i zostaw mnie pan aż do przybycia armatora. Jeżeli zjawią się dostawcy każ im pan zaczekać.