go zakupu. Ogół pakunku sześciu potężnych kufrów, przedstawiał wspaniały widok. Przebiegły lis nie przepomniał porozkładać w różnych stronach pokoju, najbogatsze i najważniejsze towary przeznaczone do ekspedycyi.
Zaczęło dnieć.
— Czas wrócić do salonu, myślał sobie; — moje zuchy mogliby odejść, a nie widząc mnie, mogłoby się wkraść podejrzenie do ich głów podchmielonych. Wszedł więc z łoskotem i zawołał:
— Panowie już dzień, dzień zupełny!
Van der Brocken, odpowiedział przecierając oczy:
— Nie, to jeszcze nie dzień, lecz dopiero świta.
Zacny p. Boës wyciągnął ręce i mruczał: — Sułtanko Valido, błagam cię pozwól mi wrócić do mojego bióra!
— Jestem w rozpaczy, że wam sen przerywam, — rzekł Kodom, — lecz muszę pakować towary.
— Ach! prawda, trzeba skończyć nasze interesa.
— Później o nich na seryo pomówiemy, kiedy się lepiej ocucicie.
— Naprzykład! czy nas pan bierzesz za niedołęgów; otóż przekonamy pana, że nam nie zbywa na ochocie pomódz mu przy pakowaniu skrzyń, a robota w dwie minuty będzie skończona.
Van der Brocken sam zabijał gwoździami skrzynię serwis obejmującą, unosząc się nad ciężarem złotego metalu. P. Boës pomagał Robertowi napełniać pudła koronkami. Kiedy wszystko było przybite i sznurami obwiązane, Robert odezwał się:
— Panowie, czy uważacie właściwem aby skrzynie opieczętować?
— Jest to ostrożność chwalebna, według naszego zdania i wszystkich ludzi rozsądnych.
— Jeden z panów raczy tego dopełnić, gdyż ja jestem niezgrabny.
P. Boës dyrektor Zabezpieczenia Jeneralnego, podjął się mieć do czynienia z lakiem i wywiązał się z tego zajęcia doskonale. W pięć minut potem Sbogers zasmucony, lecz hojnie wynagrodzony, widział z żalem jak wywożono paki z drogocennemi przedmiotami.
O ósmej godzinie, sześć skrzyń zostały złożone na spodzie okrętu hrabia Flandryi. Kodom udając że chce przysunąć paki jedna do drugiej, aby się w czasie podróży nie tarły, niepostrzeżenie uciął scyzorykiem węzły kule podtrzymujące. O dziewiątej Robert podpisał deklaracyą, zabezpieczając na miljon swe towary w Stowarzyszeniu Jeneralnem. Opatrzony świadectwem złożenia na okręcie sześciu skrzyń z kosztownościami, poszedł do bióra towarzystw asekurajcyjnych pod firmą Słońca i Przezorności, gdzie w każdem z osobna ubezpieczył wysłane przedmioty na 500,000 franków. O dziesiątej godzinie wszystko było skończone. Wrócił do hotelu opatrzony skórzaną walizą. Do niej włożył serwis złoty, przeznaczony niby dla Taikuna i opakowawszy go szczelnie, kazał sprowadzić fiakra. Jan Sbogers zaledwie nie zemdlał, ujrzawszy wielkiego człowieka gotowego do odjazdu, Kodom uścisnął dłoń hotelnika na znak pożegnania i popędził do złotnika, który po odebraniu naczyń emaliowanych, oddał bankierowi summę jako zastaw u niego w depozycie będącą.
Zaledwie 20 minut upłynęło od chwili zwrócenia złotnikowi pożyczonego serwisu, kiedy Kodom na stacyi kolei zażądał oddzielnego wagonu do Brukselli i takowy bez trudności otrzymał. Usadowił się w nim wygodnie, zapaliwszy cygaro. Jest to anomalia, która u ludzi natury systematycznjé, punktualnej i oględnej, wskazywała wielkie wzburzenie w organach mózgowych. Lecz zaledwie pociąg ruszył z miejsca i świeży powiew wiatru oblał twarz jego, a znowu stał się człowiekiem z bronzu i marmuru, to jest takim jakim go poznaliśmy.
Robert Kodom wrócił do hotelu krokiem spokojnym, jak komissant handlowy ukończywszy swój dzień szczęśliwie. Lecz kiedy zamknął się w pokoju, jakaż go ogarnęła egzaltacya, jaka pewność swej potęgi! Już powiedzieliśmy, że to był człowiek lotnego umysłu i nieugięty, skoro raz postanowił jaki zamiar wykonać. Chwilowe wstrząśnienie jakiego doświadczył tego dnia, w którym ta straszna kombinacya myśl jego opanowała, nie pozostawiło potem ani śladu wspomnienia na tej żelaznej orgazacyi. Nieunikniona śmierć trzydziestu podróżnych i kilkunastu ludzi osady okrętowej, niczem dlań była, w porównaniu z otrzymać się mającym rezultatem! Zdobywcy nie mają czasu myśleć o pospolitych wzruszeniach, tylko cel zamierzony obchodzi te niezwyczajne natury. A Robert uważał się za człowieka niezwyczajnej natury, tym więcej teraz kiedy jego projekta dojrzewały. Marzył on o rozkoszy w przyszłości, jakiej miał używać z brudnych uciech i zbrodniczego panowania. Na czele majaczących przed jego oczami widziadeł, jak się domyślacie, stała baronowa Wanda Remeney.
Napisał on do Riazisa, że wszystko idzie pomyślnie i że w ciągu dwóch tygodni stowarzyszenie dwudziestu i jeden chwilowo zagrożone, podzwignie się groźniejsze i potężniejsze, niż było pierwej. Oznajmił mu swój powrót nazajutrz wieczorem, to jest w kilka godzin po odebraniu tego listu. Zdawało się mu, iż będzie lepiej otrzymać wiadomości i porozumieć się z nim ustnie, gdyż wskazywano przykłady mówił on, że listy ginęły; a policya Trelauney’a jak się domyślał, miała pomocników i współpracowników w całéj administracyi kraju od góry do najniższych szczebli; musiał więc być ostrożnym. Kończył swe pismo naznaczając schadzkę ze swemi wspólnikami na stacyi kolei w Paryżu, w chwili przyjścia nadzwyczajnego pociągu wieczornego, z najmocniejszem zaleceniem przyprowadzenia z sobą baronowej Remeney na jego spotkanie. Na wypadek zapowiedzianego balu lub wieczoru, żądałaby te fraszki na inny dzień odłożono. Czas nagli, dodał on i będę zapewne potrzebował wszystkich wspólników. Bądź akuratnym i przygotuj się do ataku, który poprzedza stanowcze zwycięztwo. Podpisał list ostrożnie, bo tylko początkowemi literami swego imienia i nazwiska, oraz zapieczętował starannie, jak to robił we wszystkich swoich czynnościach.
We trzy godziny po napisaniu tego listu znajdował się w Brukselli. Kazał się zawieść do domku Maryanny i polecił odźwiernemu, już oswojonemu z jego nieustannemi przyjazdami i wyjazdami, aby mu sprowadził powóz jutro o dziewiątéj godzinie rano.
— Pan odjeżdża tak prędko? zawołał odźwierny, z najwyższem zadziwieniem.
— Kiedy żądam powozu, to bez uwag chcę być