Strona:PL A Scholl Najnowsze tajemnice Paryża.djvu/13

Ta strona została przepisana.

Lecz gdy radość z otrzymanego daru nie przeszkadzała mu być bardzo oględnym, zawołał wychylając się do sieni.
— Hej, panie, od kogo powracasz!
Towarzysz Surypera był już na ulicy, udając że wołania nie słyszy.
— O co ci chodzi? rzekł Suryper, skoro mnie pytasz zkąd się tu wziąłem.
— Ja nie do pana mówię, odparł odźwierny, lecz do tego jegomościa który tam idzie.
— Ten wysoki brunet?
— Tak jest....
Suryper parsknął śmiechem. — Zdaje się, zawołał, że lepiej widzisz wychodzących niż w chodzących....
— Dla czego?
— Gdyż on jest moim towarzyszem, który przyszedł ze mną.
— Oj! nie spostrzegłem go wtedy...
— Szedł tuż za mną, bo jest bednarzem z sąsiedztwa. — Teraz życzę wam dobrego apetytu i dobrej nocy! —
I pan Suryper złączył się ze swym towarzyszem. Obaj postępowali wolno, bo sąsiad Surypera opierał się na jego ramieniu. O kilka kroków daléj, wsiedli do fiakra na nich czekającego. Fiakr przebiegł most na kanale Ourcq i zniknął w ulicy Grangeaux-Belles.
Poitevin jeszcze niedowierzając wychylił się za próg domu.
— Dziwni ludzie tu przychodzą, — odezwał się szewc ze sklepiku...
— To nasz lokator piwniczny, ze swym przyjacielem.
— Wierzysz temu?
— Tak mi powiedział przynajmniej.
— Ale ja widziałem w przechodzie jego kamrata...
— Czy on jest czem niezwyczajnem?
— Jeszcze dotąd drżę cały. — Obwinięty on był w materyę jedwabną, która mu aż brodę zasłaniała, a miał postać z grobu wyjętego.... teraz się nie dziwię, że mój pies wył tej nocy.
— Doprawdy?.. rzekł Poitevin, dzwoniąc zębami.
— Wierz łub nie wierz, lecz jestem pewny że to jest upiór.
— Upiór w naszym domu — krzyknął odźwierny!
— Był on blady jak chusta, a oczy zionęły płomieniem.
— To święta prawda, żem go nie widział jak wchodził.
— 3ezwątpienia, jest on gilatynowany, któremu głowę przyszyto do kadłuba... Oto patrz na podłogę!
Paitevin przestraszony, ujrzał na ziemi długą strugę krwi.

IV.
Jan Deslions.

Czytelnik musi zrobić kilka kroków wstecz z nami, aby się dowiedzieć, jakim sposobem osoby będące przedmiotem naszej powieści, spotkały się z sobą.
— Mesnil stanowi majątek ziemski śród okolicy leśnej, o kilka kilometrów za Houdan. — Pałac w tej majętności, z powodu kilku resztek z przeszłości feudalnej pozostałych, zwany jest dość szumnie zamkiem. — W epoce w której zaszły wypadki tu opowiadane, Mesnil zamieszkiwał hrabia Nawarran. Hrabia od wielu lat żył samotnie i rzadko odwiedzał Mesnil. — Dwie służące i lokaj, cały dwór jego stanowiły. — Utrzymywano że hrabia był żonaty. W młodości miał utracić swą żonę i odtąd żyjąc zdala od świata, ciągle w podróżach, nie wiadomo gdzie przebywał. — Lecz jakże sobie miano tłumaczyć ową ciągłą prawie w zamku nieobecność — jak tylko namiętnością podróżowania.
Hrabia mógł mieć teraz około lat piędziesięciu. Smutny, małomówny, był wszakże lubiony w okolicy, gdzie dużo świadczył dobrodziejstw. — Rzadkie są siedziby na około Mesnil; trzeba przebyć wielki kawał lasu i dotrzeć aż do wzgórz Lafonitaine, ażeby napotkać domek gajowego Jana Deslions. — Magdalena Deslions wdowa po byłym podoficerze, żyła tu od lat wielu. Magdalena miała dwoje dzieci: Jana i Ludwikę. Jan był dzielnym chłopakiem. Wysoki i dobrze zbudowany, całą swą postacią objawiał siłę z wdziękiem zjednoczoną. — Kiedy zawiesił fuzyę przez ramię, mając futrzaną czapkę na głowie, ubrany w zieloną strzelecką kurtkę i wysokie myśliwskie bóty, to wtedy dziewczęta widząc go idącego do lasu, wszystkie wzdychały za ładnym młodzieńcem. To Jan Deslions strzelec — mówiono, a serduszka drżały wzdymając białe ich łona. Lecz Jan mimo to mijał dziewice obojętnie, zaledwo schyleniem głowy mówiąc im dzień dobry; bo dotąd żadna nie zajęła jego serca i żadna w nim się nie kochała z tej przyczyny, iż wszystkie jednakowo traktował, żadnej nie dając pierwszeństwa. —
Jan mieszkał w lesie, a jego dwaj nieodstępni towarzysze, dwa psy, byli: Gwido wielki afrykański wyżeł, chwytający w trzech podskokach sarnę i Ginewra, zwana zwykle Nerwa suka z rodzaju gończych, tak zmyślna, że jej prawie geniusz psi przyznawano.
Jan wracał do domu z zapadnięciem zmroku, kiedy na kominie jasny buchał ogień, a przy nim obracał się rożen z woniejącem pieczystem i stół pokryty śnieżnym obrusem czekał na biesiadników. Wtedy Jan po przywitaniu swej matki i siostry, zajmował w pośród nich miejsce, będąc przez obie kochany.
Ludwika była o ośm lat młodsza od swego brata. Jakim sposobem ten blady i jasnowłosy kwiatek, ta anielska postać, te niebieskie źrenice — jakim cudem ta drobna dziewicza główka, te żyłki rysujące się na białych rączkach, jakim sposobem to wszystko nie sponiewierało się, nie zniszczało śród prostego, sielskiego życia? Wszystko w tej dziewczynie objawiało albo szlachetniejsze pochodzenie, albo dziwactwo natury. To prawda, że dobra Magdalena pielęgnowała oboje dzieci i kochała je ta dzielna kobieta. — Dla czegóż więc, od najmłodszego wieku, odkąd nauczono ich składać rączki i wznosić oczy do nieba, Magdalena kazała im co wieczór powtarzać.
— Módlcie się za Piotra Deslions. — Nie przepomnijcie po uczynieniu krzyża świętego, błagać Boga o spokój jego duszy... Z wami moje biedne dzieci nie uważam się nigdy za wdowę.
Jakim więc sposobem Piotr Deslions zakończył życie? czy Magdalena w tenczas inne okolice zamieszkiwała? i które?
Tego nikt i nigdy nie mógł się od niej dowiedzieć. Wszakże dopiero po jego śmierci, Magdalena schroniła się do tego domku w lesie. Napróżno Jan przyszedłszy do poznania, żądał od matki wyjaśnie-