Strona:PL A Scholl Najnowsze tajemnice Paryża.djvu/132

Ta strona została przepisana.

— Zostań spokojną, ty brzydka! nic złego nie chcę ci zrobić, chcę tylko nagiąć cię i uczynić piękną jak powinno być drzewo pamiątek.
Takie zajęcie nieszczęśliwej trwało blizko godzinę, lecz nareszcie zdołała nagiąć ze czterdzieści gałęzi i przywiązać do nich tasiemki z gwoździami, które kołysały się na kilka cali nad ziemią. Po zrobieniu przeglądu na około drzewa z którego obłąkana była zadowoloną, wzięła się do przybijania gwoździ między bruk podwórza; praca ta żmudna i uciążliwa wyczerpała jej siły. Jednakże po ukończeniu naginań gałęzi i przytwierdzeniu ich do ziemi za pomocą tasiemek, spoglądała na swe dzieło z majestatyczną powagą Michała Anioła, kiedy skończył swój Sąd Ostateczny.
Zrobiła kabalistyczne znaki na pniu drzewa, a potem ujrzawszy na ziemi wstążkę zieloną, którą zapewne Wanda w czasie tumultu zgubiła, schwyciła ją z radością i okrzykiem. Wydobyła z kieszeni małe nożyczki, pocięła wstążkę naśladując liście i takowe szpilkami do drzewa poprzypinała. Przechodząc się poważnie około nowej dekoracyi, nic nie mówiła, ale poruszały się jej wargi, na kształt odmawiającego po cichu litanię mnicha, przed swoim ołtarzem.
Baronowa śledząc ciągle dziwne zatrudnienie obłąkanej, szelestem swej sukni zwróciła jej uwagę. Waryatka poszła prosto do Wandy i ujęła ją łagodnie za rękę, a nawet z pewnym wdziękiem przypominającym dobre towarzystwo, poczem rzekła:
— Nie lękaj się zbliżyć do mnie moja panno. Jeżeli masz czas czekać, wierzba płacząca zazieleni się w naszych oczach. Ona nie uschła, jak rozniesły wieść złe języki, bo to jest drzewo męczenników i pokutujących.
Wanda zadziwiona patrzała na starą obłąkaną; a ulegając jej kaprysowi, dozwoliła oprowadzić się na około drzewa dla przytwierdzenia na nowo tych gałęzi, które od ziemi odskoczyły.
— Nie chcą tutaj wierzyć, — mówiła dalej staruszka, — kiedy im opowiadam o pięknym parku, gdzie moja wierzba kąpała swe spłakane gałęzie w wodach wielkiego jeziora; śmieją się mi w oczy i nazywają starą waryatką. Ale przypominam sobie, o przypominam! wieśniacy nazywali mnie hrabianką Laurą. — Kiedym go pierwszy raz ujrzała, nosił wtedy złote epolety i tak wspaniale, że mimowolnie na ten widok serce zatętnić musiało. Powiedział że mnie chce kochać jeżeli na to pozwolę. Jakim sposobem można tego zabronić, kiedy mówi głoś pieszczący, kiedy ten co pyta jest istotnem szczęściem?
Było to za czasów Karola X, a mojego ojca nazywano wielkim panem w okolicy. On nazywał się Lucyan, on mój przyjaciel, odważny marynarz! Podczas dalekiej podróży, o bardzo dalekiej, na wyspie Ś-ej Heleny, uszczknął gałązkę wierzby nadgrobnej, którą wsadził w wazonik porcelanowy i w ciągu podróży tak ją pielęgnował, pieścił i cenił jak najmilsze dziecko. Pielęgnowaliśmy ją potem oboje. Pewnego poranku zeszedł nas ojciec niespodzianie przy naszem zajęciu. Lucyan rzucił się do nóg głowy rodziny, zaklinając aby pobłogosławił naszej miłości. Mój ojciec wypędził go jak lokaja.
Nazajutrz znalazłam moją malutką wierzbę posadzoną na wyspie w parku. Jego nie ujrzałam już nigdy, nigdy! nigdy! zginął w czasie burzy morskiej...
I zaśmiała się konwulsyjnym śmiechem, który zatrząsł jej starą piersią.
Wanda z początku nieuważna, teraz słuchała opowiadania z zajęciem.
— Nakoniec? zapytała baronowa.
— Pielęgnowałam płaczącą wierzbę, która rosła cudnie. Dziesięć lat hodowałam to cmentarne drzewo, bo przysięgłam pozostać wierną pamięci Lucyana. Odmawiałam wszystkim z okolicy młodzieńcom, którzy się o moją rękę starali, oparłam się nawet rozkazowi ojca. Jednego poranku znalazłam moją wierzbę wyrwaną, pobiegłam do ojca i powiedziałam mu że jest katem!
Tu znowu zaśmiawszy się przerażająco, — rzekła:
— Ja kochałam złote epolety, a oni mnie chcieli wydać za....
— A potem?
— Potem nic nie pamiętam co się ze mną stało, tylko że po długim śnie tu się znalazłam...

XXXV.
Nakl.

W tej chwili weszło trzech ogrodników niosących polewaczki, wraz ze starszym dozorcą. Był to łagodny człowiek, bo zamiast poobcinać nożem tasiemki, któremi gałęzie lipy zostały przytwierdzone do ziemi, zadał sobie pracę cierpliwie takowe poodwięzywać. Pozbierawszy wszystkie i zawinąwszy w jeden pakiet, oddał go obłąkanej, aby nazajutrz mogła się oddać niewinnej rozrywce, obudzającej tak drogie dla niej wspomnienia. Obłąkana Laura zawinęła pakiet w starą chustkę i spokojnie, nie wyrzekłszy słowa, poszła do swojej celki. Wanda została sama z dozorcą.
— A wy, nasza nowa pensyonarko? — zapytał dozorca poufale prawie ze współuczuciem, nie masz żadnej przyjemnostki, podobnie jak inne?
— Mam jedną żądzę — a nie przyjemnostkę, lecz ta jest nieuleczoną, o tak... lecz co ci do tego?
— Powiedz przecież...
Baronowa odzyskała dumę wielkiej damy i rzekła:
— Jakim prawem śmiesz mnie zapytywać?
— Prawem politowania, na które zdajesz się zasługiwać.
— Nie potrzebuję od nikogo politowania.
— Przepraszam, duma i zuchwalstwo tu nie popłacają. Powiedziano mi że jesteście z dalekiego kraju, zdaje się że z Węgier... czy czasami nie przychodzi wam na pamięć strona rodzinna śród tych wysokich murów?
Żelazna natura tej kobiety rzadko się zdradzająca, teraz nie mogła stłumić wzruszenia, zawołała więc:
— Tak, moje jedyne życzenie, jeżeli chcesz wiedzieć, jest odzyskać wolność, udać się tam gdzie mnie nieprzeparta siła powołuje, na mój świat, inaczej wolę umrzeć, niż zostać w waszej ohydnej jaskini.
— Puszczenie na wolność nie zależy od zwyczajnego dozorcy, to jest sprawa naczelnego lekarza. Co do mnie, zdaje mi się iż drobna pamiątka z rodzinnego kraju, mogłaby wam zrobić przyje-