Strona:PL A Scholl Najnowsze tajemnice Paryża.djvu/136

Ta strona została przepisana.

żając swą, małą lecz energiczną postać. Och teraz zobaczemy koniec!
Riazis mówił dalej:
— Co jest niepojętem i ciemniejszem od nocy, to powolność baronowej, z jaką dała się zamknąć w tej nikczemnej jaskini. Bez wątpienia jej mąż ma swoje prawa, ale te muszą być uznane przez sądy, wiadomo że takie procesa trwają długo, a tymczasem można manewrować. Ona zaś dała się zaprowadzić jak łagodny baranek. Przecież my ją znamy, ona nas nie przyzwyczaiła do podobnej rezygnacyi, no bądź otwartym? Mam te szczegóły od lokaja doktora, który podpisał deklaracyą, że baronowa jest niebezpiecznie obłąkaną.
— Biedna Wanda! westchnął stary adonis, z największą czułością młodzieniaszka. Obłąkana? lecz ona mą zostanie przed upływem miesiąca, ona z taką wyobraźnią jaką jest obdarzona!
Tymczasem przyszli do pałacu, a w dziesięć minut potem, marszałek domu zaimprowizował dla nich śniadanie. Kodom był ciągle milczącym i ponurym, lecz można było dopatrzeć, że owa zdolność szybkiego postanowienia, oraz bystrość umysłu w ocenianiu sytuacyi, znowu odzyskały równowagę w tym mózgu, który doznał chwilowego wstrząśnienia. Przy deserze już ułożył co miał dalej zrobić, walka nic była jeszcze rozpoczętą, ale widocznie plan już został postawiony.

XXXVIII.
Myśli starca.

— Teraz trzeba nam spiesznie zdążać do rozwiązania, — rzekł muzułmanin, zapalając cygaro ze swem zwykłem lenistwem. Przygotowałem miny jak mogłem najlepiej, lecz potrzebowałem twoich wiadomości strategicznych, nim przypuszczę atak do miejsca, do którego przywiązujesz więcej niż ja wartości. Zarezykowałem się puścić w zaułki zakładu obłąkanych, blizko stacyi kolei orleańskiej. Powziąłem wiadomość o wewnętrznym rozkładzie, zmierzyłem na oko wysokość murów. Ucieczka nie przedstawia takich trudności, aby ich nie można zwalczyć. Niepodobna przekupić odźwiernego przy głównej bramie, jest to stary sierżant, dla którego widok złotej monety, ma tyle znaczenia, co garść zwyczajnego piasku. Dozorcy celek są łatwiejsi i gdy nam się uda otworzyć pierwsze drzwi, to tylko pozostają mury, które koniecznie przebyć potrzeba.
— Lecz przedewszystkiem wypada uprzedzić o tem drogie dziecię.
— Nie przepomniałem tego... jeżeli zechcesz ze mną pójść, to rzecz będzie przed wieczorem dokonana.
— A potem! drzę na samą myśl, że trzeba przez mur się wydostać, sama kobieta na drabinie z lin zrobionej... jedno wątpliwe stąpienie, zawrót głowy.... ach ten Trelauney, jeżeli mi kiedy wpadnie w ręce....
— Zostawmy lorda na chwilę, a pójdźmy do Maryanny de Fer.
— W istocie jest to dzielna towarzyszka pełna pomysłów, która natchnęła mnie zaufaniem.
— Filutka karmiona szpakami. Opowiadała mi żeś ją w Belgii na chłopaka wystrychnął. Zostawiemy jej męzką rolę, niech dalej ją odgrywa na naszą pociechę.
— Och ona prawdziwie na chłopaka stworzona.
— A więc nie tracąc czasu idźmy do Maryanny!
— Dalej do Maryanny.
Maryanna zajmowała dolne mieszkanie na ulicy Lorda Byrona na polach Elezejskich. Lubiła ona szczególniej tego sceptyka poetę, więc zwabiła ją tam nazwa ulicy, imię wieszcza noszącej. Zresztą pragnęła spokoju i świeżego powietrza, bo Maryanna pojmowała znaczenie higieny. Z natury swej nie była ona fantastyczką, kapryśną i porywczą, jak ją oceniali eleganci i próżniacy śród wiru paryskiego. Po spędzeniu namiętnie wielu nocy, nakazała sobie kąpiele na ustroni, ze świeżego powietrza; rzadko więc kogo przyjmowała u siebie.
Z rana spoczywała aż do południa. O dziesiątej wchodziła kamerystka do sypialni i składała na stoliku stojącym przy łóżku, listy tchnące miłostkami i pisma ulotne nie lękające się zamieszczać wczorajszych skandalicznych wypadków. Rzucała wtedy roztargniony wzrok na koperty, a poznawszy adresa, zaledwie niektóre z nich odpieczętowała. Co się tyczy gazet, te pożerała, mianowicie programy teatralne. Trawiła ją febra rzeczywistości, pragnęła wiedzieć najpierwsza, jakie się odbyły pojedynki, o których rozprawiano po klubach, o kroju sukien na porę która się jeszcze nie zaczęła i o piosnkach popularnych komponowanych dla śpiewaczek w modzie będących, przez patentowanych na to poetów.
Maryanna rzuciwszy z niesmakiem gazety i listy, pomyślała: Oj, ani rozkochani, ani dziennikarze nie trafili na prawdziwą przyczynę dla czego się ludzie nienawidzą, a tyle już o tem napisano. Zaprawdę nie warto czytać bazgranin ani jednych ani drugich i lepiej tego czasu użyć na posilenie ciała niż ducha nędznemi ramotami. Zadzwoniła więc aby jej przyniesiono śniadanie. Prawie ostatni kęs dojadała popijając herbatę, kiedy kamerystka oznajmiła przybycie Riazisa, Maryanna zawahała się; lecz służąca dodała:
— Książę przybył w towarzystwie Roberta Kodom, tym panom bardzo pilno widzieć się z panią.
— Ach pan Kodom, to co innego, jestem na jego usługi, poproś ich tutaj.
Skoro weszli dwaj dygnitarze, Maryanna wskazała im dwa krzesła; ale muzułmanin usiadł na dywanie, według swego zwyczaju, a bankier zajął miejsce na przeciw młodej kobiety, wpoiwszy w nią swój wzrok badawczy i ostry, lecz chmurą troski zamglony, w którym teraz iskierka uczucia przebijała.
— Otóż jesteś mój dzielny towarzyszu podróży, patrz znowu cię potrzebuję.
— Pan się zmieniłeś, — rzekła Maryanna ze słodyczą cechującą współczucie, tak różne od zimnej obojętności, z jaką zwykle traktowała potentata giełdy. — Czy ci się niepowiodły przedsięwzięcia mające nas wszystkich zbogacić?
Robert odrzekł z niejaką godnością: — Nie byłoby o co rozpaczać, wrazie doznania przeciwności rozpoczęlibyśmy na nowo. Lecz tu nie o to idzie, owszem wszystkie projekta wkrótce się szczęśliwie zakończą.
— A zatem, czyż zdobycie kolosalnej fortuny nie było celem ambicyi pana? Jedyne straszydło,