W czasie kiedy Kodom tasował karty, dla rozebrania swej zuchwałej partyi w porcie antwerpskim, margrabia Charmeney wyjechał do Paryża, a lord Trelauney był najczęstszym gościem w pałacu margrabiego. Blanka przyjmowała go codziennie, z coraz widoczniejszą przychylnością. Lord Trelauney był członkiem trzech klubów arystokratycznych w Paryżu: najpiękniejsze konie jakie widziano na Polach Elizejskich, należały do lorda, on był znakomitością na porządku dziennym, wyrocznią mody.
Kiedy uznał, że serce Blanki jest dostatecznie przysposobione, lord Trelauney zaczął jawnie starać się o pozyskanie jej ręki, zaczął być jej rycerzem, czyli jej dworować.
Dworować, albo tworzyć dwór (faire la cour) w języku odznaczającym się wysłowieniami pełnemi galanteryi, jest wyrażeniem właściwem, a razem malowniczem. Dwór znaczy otoczenie panującego, złożone z dworaków, najczęściej pochlebców? Ten co tworzy dwór czyli dworuje jakiej kobiecie, sam w sobie łączy wszystkie dworskie dostojeństwa. Jest on wielkim szambelanem, koniuszym, mistrzem ceremonii; stanowi dla niej świtę i straż honorową, zgoła jest dla niej wszystkiem. To też każda kobieta jest wtedy królową, kiedy mężczyzna stara się o pozyskanie jej serca, kiedy jest jej dworzaninem. Dumna Blanka pozwoliła swej ręce spoczywać w dłoni Trelauney’a, nie usuwała jej pod czułym uściskiem, który jest rozmową palców, a oczy jej znosiły tkliwe jego spojrzenia. Nareszcie pewnego dnia powiedział Blance: pani, kocham cię! a ona odpowiedziała czulszym uściskiem ręki, co mu wszystko, czego pragnął powiedziało.
Trelauney poszedł wtedy do margrabiego i prosił go uroczyście o rękę jego córki. Margrabia uśmiechnął się i oświadczył że wie o wszystkiem, że nareszcie nie widzi żadnej przeszkody do połączenia się ich węzłem małżeńskim. Ułożone też zostało, że ślub nastąpi w najkrótszym czasie. Wiadomość o bliskiem małżeństwie lorda Trelauney’a z Blanką, była przedmiotem pogadanek, przez cały tydzień w świecie paryzkim, co wyrównywało wiekom za dawniejszych czasów.
Wartość czasu zwiększa się w stosunku wartości pieniędzy. Obliczono, że 1200 franków w epoce panowania Ludwika XIII wyrównywa 25,000 renty za naszej epoki. Tym sposobem jeden dzień w roku 1868 wart jest jeden miesiąc naszych ojców. Wówczas trzeba było 15 dni jechać, żeby się dostać z Paryża do Bordeaux, dzisiaj 11 godzin wystarczy. Widzicie że stosunek jest ściśle obliczony.
Trelauney mieszkał w swej willi w Auteuil. Wróciwszy do swych apartametów, pewnego dnia zadumał się nad wypadkami swojego życia. Siedząc przed zwierciadłem, szukał na twarzy śladu od uderzenia szpicrutą, przez pannę Charmeney, uderzenia które otrzymał leśniczy Jan Deslions. Teraz dumna córka margrabiego, miała zostać jego żoną! miał on niezadługo tę zuchwałą istotę wziąść i poprowadzić do ołtarza, a ztamtąd do siebie. Trelauney znalazł białą kreskę na policzku prawym. Gorzko się uśmiechnął: potem kreskę tę odnowił rozdrapawszy paznogciem aż do krwi.
— Chcę ażeby poznała swoje dzieło, — rzekł do siebie.
W tej chwili, drzwi nagle się otworzyły; Suryper blady i we łzach rzucił się do stóp Trelauney’a.
— Co ci jest? zawołał lord, — co się z tobą stało?
Suryper powstał straszny jak widmo. Oczy jego były obłąkane, twarz zapadła, wymawiał niezrozumiałe wyrazy. Trelauney pochwycił go za ręce i wołał: — Mów co ci się przytrafiło?
— Moja córka! — wołał Surypere, — moja córka Cecylia!
— I cóż?
— Oni ją zabili! krzyczał nieszczęśliwy, tarzając się po posadzce.
Trelauney pobladł....
— Moja Cecylka! łkając mówił Surypere, — ten anioł, którego ocaliłem niosąc na mych rękach przez lasy w Kayennie... ten najdroższy aniołek śpiący nad rzeką Maroni, kiedym czuwał nad nią... teraz nie żyje!... ach ja jej przyniosłem nieszczęście! uwożąc ją w trumnie, w tej przeklętej barce, ja jestem przyczyną śmierci przedwczesnej.