Strona:PL A Scholl Najnowsze tajemnice Paryża.djvu/142

Ta strona została przepisana.

— Gdzie ją znalazłeś?
— Na brzegu rowu leżącą, z zakrwawioną piersią, z rozwianemi włosami. W jej boku tkwił sztylet, a na jego rękojeści wyryty jest napis: zemsta!
— Tak, — szepnął Trelauney, — to Riazis pomścił się śmierci Allego... on wziął twoją córkę, za moją siostrę Ludwikę.
— Panie! zawołał Suryper głosem spokojnym; — chcę umrzeć, ale pierwej się pomścić.
— Rozumiem cię — rzekł Trelauney, Riazis do mnie należy, jutro go zabiję, oddam innych twej zemście....
— Co trzeba zrobić?
— W piątek zjednoczenie dwudziestu i jeden, ostatni raz zgromadzi się w podziemiach na ulicy Ś-go Ludwika.
— Wiem o tem.
— Najmiesz sklep znajdujący się obok tego domu... Istnieje tam restauracya, w której jedzą śniadania za 60 centimów, a obiadują za 25 su.
— Widziałem tę garkuchnię.
— Trzeba żeby ci gospodarz ustąpił ten lokal za jaką bądź cenę.
— Dobrze.
— Kiedy będziesz w posiadaniu sklepu, pójdziesz do ogniomistrza Ruggieri. Najmiesz dwóch jego robotników, oraz zakupisz rakiet, słońc, ogni bengalskich za jakie 20,000 franków.
— Rozumiem.
— Każesz to wszystko zanieść do najętego sklepu, nadto polecisz kupić każdemu robotnikowi siedm lub ośiem baryłek prochu....
Oczy Surypera niezwykłym błyskiem zajaśniały; zawołał on:
— O tak panie! podminuję piwnicę i wysadzę się w powietrze razem z temi potworami, które jeżeli były obdarzone duszą, to idąc na inny świat będę mógł powiedzieć mojej Cecylce, patrz przyprowadziłem tu twych zabójców!...
Trelauney scisnął rękę Suryperowi, który rzekł z westchnieniem:
— Jeszcze dwanaście dni żyć, to zbyt długo!
— Nadzieja rychłej śmierci będzie twoim wsparciem.
— Masz pan racyę. Och! umrzeć, co za radość, znaleść znowu Cecylkę, albo obrócić się w nicość na wieki jak ona, nic doświadczyć innego losu, to jedyne moje żądanie.
— Otrzej łzy biedny męczenniku — powiedział Trelauney, — idź, godzina sprawiedliwości wkrótce uderzy.
Suryper odszedł dla wykonania rozkazów swego mistrza. W tejże prawie chwili wielki krzyk powstał na ulicy. Trelauney zadzwonił na służącego i zapytał o powód niezwyczajnego zgiełku.
— Milordzie, pies wściekły przeleciał przez Boulogne i Saint-Cloud. Ścigają go aż tutaj.
— Gdzie on jest teraz?
— Wpadł na podwórze.
Trelauney zdjął fuzyą z wieszadła i otworzył okno. Dopatrzywszy psa wciśniętego w kąt budynku, wziął go na cel, wkrótce rozległ się strzał, a pies padł nieżywy. Tłum ludzi stojący za bramą, krzyknął hurra! klaskając jako dank celnego strzału. Chwilę jeszcze pies drżał konwulsyjnie, potem wyciągnął się i zdechł. Trelauney poszedł na podwórze i rozkazał zamknąć nieżywego psa w komórce obok stajni.
— Co potem z nim zrobić? zapytał służący.
— Jutro rano, — odpowiedział lord, — o szóstej godzinie punktualnie, ukroisz zeń kawał uda, następnie zaniesiesz go do lasku Węseńskiego, w drugą aleję na lewo doliny Gravelles. Rzucisz go tam i powrócisz.
— Dobrze milordzie, — odpowiedział służący, przyzwyczajony do posłuszeństwa, bez robienia jakichbądź uwag względem danych mu rozkazów.

II.
Pojedynek Riazisa.

Tego wieczoru o jedenastej, Trelauney pojechał do klubu cudzoziemców, gdzie spodziewał się spotkać Riazisa. Gra była ożywiona. Na stoliczkach bawiono się w ekarte lub w rumel-pikietę. Przy wielkim stole ciągniono lancknechta lub bahkara, Riazis Ciągnął lancknechta.
— Do bicia 60,000 franków zawołał.
— Banko! odpowiedział Trelauney.
Dostojnik zbladł usłyszawszy głos dobrze znany, który zawsze dlań był złowrogi. Pociągnął dwie karty i zawołał: Pan przegrałeś!
— Oto są 60,000 franków, — rzekł Tralauney, rzucając na stół kilka paczek banknotów. — Naprzód płacę lecz dodaję, żeś pan zeszachrował ciągnąc woltę.
Na taki zarzut powstał szmer między obecnemu Riazis odsunął krzesło, na którem siedział i stanąwszy naprzeciw Trelauney’a, krzyknął z zaciśniętemi zębami:
— Zeszachrowałem? Czy znajdzie się kto inny oprócz pana, coby śmiał zrobić mi ten zarzut!
Nikt się nic odezwał.
— I cóż? bo ci panowie nie dojrzeli, tylko ja jeden.
— Pan mi odpowiesz za tę zniewagę.
Trelauney odparł z zimną krwią: miałem właśnie toż samo powiedzieć i jeszcze dodał: gdybym miał więcej świadków pańskiego postępku, tobym panu odmówił zaszczytu skrzyżowania broni zemną; lecz ponieważ sam jeden dostrzegłem jego zręczność w kartach, muszę więc przyjąć skutki wyzwania.
Świadkowie byli natychmiast wybrani; pojedynek miał się odbyć rano o dziesiątej godzinie w lasku Węseńskim, w dolinie Gravelles.
Jakoż przybywszy na plac oznaczony, świadkowie znaleźli bardzo dogodne miejsce w drugiej alei lasku. Panowie ci nie uważali, iż nie daleko ztamtąd leżał pies nieżywy. Przemierzono pałasze, każdy z przeciwników swój otrzymał. Kiedy ciągnęli sekundanci losy o wybór miejsca, Trelauney z miną obojętną odszedł kilka kroków. Zatrzymał się przed zdechłym psem i włożył koniec pałasza między zęby padliny; obracając go w pysku, oraz dotykając nim języka i podniebienia, jeszcze pianą pokrytego.
— Na miejsca panowie! zawołał jeden świadek.
Końce pałaszów zetknięto nawzajem.
— Zacznijcie panowie!
Muzułmanin usiłował wytrącić pałasz lordowi, ale ten przez silne uderzenie udaremnił zamiar przeciwnika. Riazis zgrzytnął zębami, a był wtedy okropny. Napróżno chciał dosięgnąć piersi Trelauney’a, ale jego żelazo zawsze się znalazło aby zasłonić miejsce zagrożone, jego pałasz zda-