Strona:PL A Scholl Najnowsze tajemnice Paryża.djvu/146

Ta strona została przepisana.

Ludwika uśmiechała się przyjmując pocałunki jak od siostry. Jan opowiedział w krótkości smutną historyę Ludwiki, co wycisnęło łzy z oczów Blanki.
— Trzeba jednakże — rzekł Jan, aby zaślubiła Raula Villepont, lecz jakże dopełnić tego aktu, kiedy ona obłąkana?
— To nie jest tak trudnem, jak wam się zdaje, odzwał się ktoś z boku.
Jan obróciwszy się ujrzał kawalera de Pulnitz, który pozdrowił obecnych i usiadł poufale na krześle.
— Jakże się trzeba do tego wziąć? — zapytał Jan; — gdyż dziecię mej siostry potrzebuje mieć nazwisko.
— Mój Boże! — odparł kawaler Pulnitz, — mogę tę dziewczynę utrzymać pod władzą snu magnetycznego przez trzy, lub cztery godziny, bez żadnego dla niej niebezpieczeństwa!
— I cóż potem?
— W czasie tych trzech lub czterech godzin, będzie robić co jej każę.
Jan powstał i zawołał: — To możliwe. Panie będę korzystał z waszej pomocy, skoro nam jéj nie odmawiasz.
Wszystko zostało umówione na poczekaniu. Wkrótce zaszedł powóz, który zawiózł Blankę i Jana do zamku. Raul Villepont wyszedł na ich spotkanie. Na miejscu spalonego budynku, wzniesiony został wytworny pałac z czterema pawilonami, mający postać zamku, wszystkie ślady pożaru usunięto.
— Otóż panie Paul, — rzekł Trelauney — ożenisz się w ciągu dwóch tygodni — i wytłumaczył mu sposób podany przez kawalera Pulnitz. Zostaniesz mężem Ludwiki, chociaż ona do ciebie nie będzie należeć, ale twój syn będzie uprawniony. Skoro wywołano zapowiedzie, to dziwne małżeństwo zostało przyśpieszone. Pulnitz uśpił Ludwikę i taką zaprowadzono do merostwa.

V.
Wściekły człowiek.

— I któżby powątpiewał, że jest uśpiona, widząc jej wielkie otwarte oczy, słysząc odpowiadającą bez wahania, na robione zapytanie, ktoby uwierzył że jest obłąkaną. Po wyjściu z merostwa, ubrano Ludwikę w ślubną suknię. Pulnitz stał koło niej i ciągle jej dawał rozkazy. Ludwika uklękła obok Raula przed ołtarzem, zapalono świece, organy zabrzmiały pod sklepieniem świątyni, zapach kadzideł działał nie tylko na zmysły ale i na ducha obecnych. Kiedy ksiądz włożył pierścionek na palec Ludwiki, kawaler Pulnitz ujrzał z podziwieniem łzy płynące po jej bladych licach.... Po skończonej ceremonii ślubu, wrócono do zamku; tam Pulnitz wziąwszy Jana pod rękę, rzekł doń pocichu:
— Ona już nie śpi!
— Co to znaczy? zapytał Jan wzruszony.
W istocie był to nadzwyczajny wypadek, albowiem sen magnetyczny dawno ustał, a Ludwika mówiła i działała jak najnaturalniej. Pulnitz zbliżył się do niej i zapytał:
— Ludwiko, czy śpisz jeszcze?
Nowozaślubiona obejrzała się na około z zadziwieniem i rzekła:
— Spałam bardzo długo i miałam sny okropne. Och! ileż się napłakałam, ileż wycierpiałam!..... Wyobraźcie sobie: śniło się mi, że porwano moje dziecię, potem zamknięto mnie w strasznem więzieniu, gdzie mnie bito i prześladowano.
Wziąwszy za rękę Raula i ścisnąwszy ją serdecznie, mówiła dalej:
— Śniłam także, iż ten którego kochałam i który jest teraz moim mężem, odmówił mnie zaślubić, bo się wstydził mojego pochodzenia. Już nie wiem co mi za sny chodziły po głowie. Dzisiaj w kościele, kiedy zagrano na organach, dreszcz mnie ogarnął: kadzidło mnie upoiło, jak w owym dniu, kiedym postępowała pierwszy raz do kommunii... Wzniosłam więc myśl do Boga, ofiarując mu moje życie, moje szczęście. Wtedy łzy mi popłynęły, pojęłam że wszystkie moje cierpienia, były tylko okrutną grą mojej wyobraźni.
Serce Jana biło gwałtownie.
— Jest ocalona! rzekł mu Pulnitz, — lecz ani słowa o tem. Trzeba żeby nie wiedziała, że była obłąkaną....
Każdy zajął swoje pokoje. Jan pytał się służącego co zaszło z Madżarem.
— Pan baron odjechał wczoraj, mówiąc że udaje się do Antwerpii.
Jan zrozumiał, że Węgier udał się w też tropy za Wandą.
Riazis leczył się z ran odniesionych w pojedynku, które z wielkiem podziwieniem lekarzy, bardzo wolno się goiły. List pisany przez Wandę odebrał już w łóżku. Zaledwie przeczytał doniesienie o grożącem niebezpieczeństwie, natychmiast zrócił z siebie kołdrę, kazał mocno powiązać bandarze i spiesznie się ubierać, co bardzo zadziwiło lokaja. Kiedy ten wykonywając rozkaz, podał mu w końcu paleto, muzułmanin nagle się obrócił i krzyknął:
— Ty mnie zdradzasz!
— Ja? jaśnie panie.
Riazis strasznie wtedy wyglądał. Oczy wyszły mu na wierzch czoła, usta pianę toczyły.
— Tak ty mnie zdradzasz, — wołał Riazis zrucając z komina kosztowny zegar. I zaczął biegać po pokoju i krzyczeć niemiłosiernie:
— Jestem otoczony zdrajcami, szpiegami..... chcą mnie zgubić.... Mordercy! mordercy jesteście. Ja jestem przewódzcą, ja trzeba mi być posłusznym... ja wszechmocny, kiedy powiem zabić, to zabijają....
Słysząc to lokaj przywołał drugich na pomoc. Wszedł inny służący.
— Czego chcesz — zapytał muzułmanin — ty chowasz sztylet.... i ściskając pięście gryzł je, krzycząc: ach jak cierpię! jak cierpię....
Lokaj podał mu szklankę wody. Widok jej powiększył jego wściekłość.
— Wynieście to, wylejcie, nie chcę tego widzieć, a jednak czuję ogień w piersiach; mam pragnienie!
Służący zdumieli. „On jest obłąkany, rzekł jeden. Trzeba sprowadzić pierwszego lekarza, którego napotkasz”. Riazis znużony upadł na krzesło. Oddychał ciężko, z przerwami jak lokomotywa. Oczy miał przewrócone, widziano tylko białka krwią zabiegłe. Nareszcie wrócił służący, a z nim wszedł lekarz w peruce, podpierając się laską ze złotą gałką.