— Zobaczemy, zobaczemy — rzekł, — musimy to zbadać.
— Pić mi się chce — szeptał muzułmanin.
— Daliście mu co do picia? zapytał doktor.
— Tak panie — odrzekł lokaj, — lecz widok wody wstręt mu sprawia i do szaleństwa przywodzi.
— Ach! ach! westchnął lekarz.
Wytężyły się nerwy chorego, przaraźliwym wzrokiem patrzał na doktora. Wtem nagle poskoczył do niego, lecz doktor odepchnąwszy Riazisa, rzekł do służących:
— To jest wścieklizna.... on się wściekł!....
Przestraszeni lokaje uciekli. Wtedy doktor zamknął drzwi na zasuwki, zrzucił z głowy perukę; potem stając na przeciw muzułmanina, zapytał go:
— Poznajesz mnie?
Riazis cofnął się ze trzy kroki, oparł się o kominek i wymówił: — Suryper!...
Suryper wyprężywszy się, z rozdętemi nozdrzami, a błyskawicą w oczach, rzekł:
— Tak, to ja ten sam Suryper, któremu zamordowałeś córkę. Tak to ja przychodzę teraz patrzeć na śmierć twoją.
— Ja mam umrzeć, bełkotał muzułmanin.
— Więc ty nic nie wiesz? rzekł znowu Suryper ze strasznym śmiechem, — pałaszem którym zostałeś raniony....
— I cóż?
— Tym pałaszem był dobity pies wściekły. Dla tego to Trelauney, mój pan nie położył cię trupem na placu walki. — Ach! ach zabić cię jak szlachetnego człowieka, byłoby zgrozą. Gorączka, która cię pożera to skutek wścieklizny, ten zapał, ten ocień, który w żyłach czujesz to wścieklizna! a ja patrzę i napawam się twojem cierpieniem, ujrzę jak będziesz konać w strasznych konwulsyach.
Riazis drżał cały, patrząc z przerażeniem na Surypera. Potem skoczył aby zadzwonić, ale Suryper prawie z nadludzką siłą, powalił na posadzkę muzułmanina jak dziecko, nacisnął kolanami, na piersi, skrępował mu ręce i nogi.
Chcesz mnie ukąsić wściekły psie? o nic z tego, ja mam umrzeć dopiero jutro, razem z twoimi wspólnikami zbrodni, ty i oni zginą...
Wymówiwszy to, porwał z łóżka materace, nakrył nimi Riazisa i usiadł na nim, gniotąc go całem ciałem, dusząc kolanami. Okropna ta scena trwała z pięć minut. Potem kiedy już był pewny że muzułmanin nie żyje, rozwiązał mu ręce i nogi, posadził na krześle. Teraz przypatrywał się trupowi, a na obliczu Surypera malowała się dzika rozkosz z nasyconej zemsty. Riazisa twarz żółta, sina, oczy krwią zabiegłe i usta spienione, jeszcze bluźnić się zdawały.
Kiedy Suryper wszystko w pokoju wrócił do dawnego porządku, wtedy otworzył drzwi i przywoławszy służących, powiedział im:
— Wasz pan umarł ze wścieklizny, nie było dlań ratunku.
Poczem dobry lekarz odszedł spokojnie ze swoją peruką i laską. Na rogu ulicy wsiadł do fiakra i kazał się zawieść na ulicę Ś-go Ludwika do ogniomistrza. Dzieci w tym cyrkule bardzo były uszczęśliwione, z nowego handlarza fajerwerkami. Przyglądały się one wystawionym w oknach sklepu racom, wężom i słońcom sztucznym. Fajerwerkarz nawet puścił na podwórzu kilka rakiet, z wielką radością malców, a nawet i starszych.
Mówiono powszechnie, że nowy kupiec jest dobrym sąsiadem i był lubionym przez mieszkańców na całej ulicy.
Robotnicy pracujący u fajerwerkarza dziwili się że ich pan nabył tak wielki zapas prochu, gdyż w tych czasach odbyt na ten towar nie był wielki. Ciekawa rzecz, mówili między sobą, komu on wyroby te sprzeda. Suryper słysząc ich rozmowy odpowiedział:
— Bądźcie spokojni moje dzieci, mam pewne pomieszczenie na moje baryłki.
— Tym lepiej, panie majstrze, bojemy się tylko o jedną rzecz, że gdy zapas prochu jest wielki, aby przypadkiem dom nie wyleciał w powietrze.
Baryłki zniesiono do piwnicy; podczas nocy Suryper zatoczył je do podziemnych kurytarzy, w domu dwudziestu i jeden. Kiedy już mina została urządzona, Suryper zatknął do każdej baryłki moszty i czekał chwili zejścia się stowarzyszonych. Przybywali oni po jednemu z różnych stron według zwyczaju.
— Jest nas tylko osiemnastu, — rzekł jeden, — a godzina stosownie do regulaminu naznaczona już upłynęła....
— Do czarta! myślał Suryper nadstawiając ucha, Riazis nie żyie, hrabia Navarran zniknął, a Robert Kodom nie wyjdzie z więzienia, aż prosto na rusztowanie.... O dobrze się obrachowałem....
Suryper ukląkł i przyłożył do lontu zapaloną świecę; w tym momencie nastąpiła straszna eksplozya, która dała się uczuć aż na brzegach Sekwany. Dom stowarzyszonych, wraz z zebraną w nim szajką łotrów, wyleciał w powietrze, rozbity na tysiączne kawałki, za chwilę nie zostało z niego tylko kupa drzazg i gruzów; tajna kryjówka dwudziestu i jeden znikła nazawsze.... na całej ulicy Ś-go Ludwika było takie wstrząśnienie, że ani jedna szyba w żadnym domu całą nie postała. Nazajutrz, pod rubryką rozmaitości, można było wyczytać w gazetach następujące doniesienie:
„Wypadek mogący sprowadzić bardzo smutne następstwa, obudził, przeszłej nocy wszystkich mieszkańców na ulicy Ś-go Ludwika. Zakład pewnego ogniomistrza, nazwiskiem Suryper, wyleciał w powietrze wraz z sąsiednim domem. Szczęściem dom ten nie był zamieszkany. Robotnicy także nie mieszkali u swego pryncypała, więc zapewne on tylko stał się ofiarą swej nieostrożności.”
Kiedy Jan przeczytał to doniesienie, nie mógł powstrzymać łez, myśląc o dzielnym i wiernym Suryperze, chociaż miał słabą nadzieję, że i tym razem zacny sługa Navarranów zdołał życie swoje ocalić.
Cecylia została pochowaną w Houdan: położono na jej grobie marmurową tablicę z jedynym napisem: „tu leży Cecylia.“
Jednakże kiedy szczęśliwsze dnie zawitały w zamku, wtedy Magdalena zachorowała; dobra staruszka zbyt silnych doznała wrażeń w ostatnich czasach, aby te szkodliwie na jej zdrowie nie oddziałały, gasła więc powoli. Przeczuwając że nie długo umrze, kazała przywołać Jana i Ludwikę. Pospieszyli oboje do domku, bo Magdalena nie