Strona:PL A Scholl Najnowsze tajemnice Paryża.djvu/19

Ta strona została przepisana.

lecz nadaremnie, za każdym krokiem ślad traci. Ali przebywał w Houdan cały tydzień.
— I cóż widział?
— Nic — Dla tego też muzułmanin został przekonany, że jesteś tak jak on, tylko jednym ze stowarzyszonych, a więc szuka gdzieindziej prawdziwego naczelnika.
— Trzeba się pozbyć tego człowieka w jak najkrótszym czasie. Czy byłeś w S-t Cloud?
— W tej chwili z tamtąd powróciłem.
Rekin jest w należytym stanie.
— Podróżuje ciągle z S-t Cloud de Rouen, według twego rozkazu.
— Może puścić się na morze? — Za danym znakiem.
— To dobrze. — Niech jeden palacz zmienia drugiego, i niech będzie we dnie lub w nocy gotowym do odpłynienia. — Papiery czy są w porządku?
— Rekin służy wszystkim, — jacht spacerowy sir Ryszarda Hastings. Znają go na Sekwanie, może więc ciągle krążyć bez obudzenia niczyjego podejrzenia.
O wpół do dwunastej, właściciel Wielkiego Zwycięzcy zamykał swą piwiarnię. — Hrabia Nawarran i Suryper poszli drogą do wzgórków Chaumont prowadzącą.
Między Villette i Belleville rozciąga się grunt jałowy i wzgórkowaty. W niektórych miejscach wyniosłości te tworzą wzgórza prostopadłe, a skały nagie i rozpadlinami poprzerzynane pojawiają się oku przechodnia, jakby przez raka były stoczone. Pod waszemi stopami, znajdują się ogromne galerye w rozliczne strony poprowadzone. Grunt na tej przestrzeni jest do głębokości 180 metrów przekopany. — W podziemia te wchodzi się przez studnie, ziejące dawnemi nieczystościami, które tu składano. Piece do palenia gipsu dymią tu jeszcze. Wzgórza Chaumont dostarczały od wieków Paryżowi gipsu, marglu i glinki.
Policya częstych dokonywała tu aresztowań. W kierunku ulicy Villette, w miejscu nieznacznem, znajduje się wejście do łomów. Wejście to stanowi studnia, to jest szyb górniczy pod szopą. — Lina zawieszeona na wale służy do spuszczania się pod zimię, gdzie żyje setki osób mężczyzn, kobiet i dzieci. — Znajdują się tam dzieci od 5 do 6 lat, które nie oddychały świeżem powietrzem i nigdy dziennego światła nie widziały.
Teraz wprawdzie kilof i łopata oczyściła i zdrowszem uczyniła te złowrogie miejsca — lecz jeszcze lat kilku potrzeba, a woda i kwiaty zamienią tę ponurą okolicę w cudny ogród. Gdzie panowały zbrodnia i febry, municypalność paryzka przynosi pracę i zdrowie. Dla złodziei i morderców potrzeba ciasnych uliczek, przesmyków, błota, cuchnących kanałów. Rozszerzyć ulice, sadzić drzewa, rugować choroby, to najlepszy sposób umoralnienia gminu. Dzieci biedaków nie potrzebują się wstydzić swej odzieży ubogiej. Mając aleje cieniste i piaskiem wysypane, mogą tam igrać jak dzieci zamożnych rodziców w ogrodzie Tuileryjskim. Zamiast gnić w błocie, mogą biegać na świeżem powietrzu i ogrzewać się na słońcu, siejącem dobroczynne promienie dla całego świata.
Wyszedłszy z piwiarni Wielkiego zwyciężcy, lir. Nawarran i Suryper udali się do głównego kamieniołamu.
Obaj weszli na wzgórze. Suryper pochwycił linę wiszącą nad studnią i spuścił się po niej aż na dno wilgotnej jamy, hrabia uczynił podobnież. Spuszczanie się trwało blisko pięć minut. Kiedy już uczuli ziemię pod stopami, Suryper zapalił latarnię. Wiele galeryi łączyło się w tym miejscu, w każdej z nich usłyszano gwizdnięcie, a następnie odgłos kroków szybkich i nierównych.
— Mniemają że tu łapacze przybyli — odezwał się Suryper. Wyjął więc świstawkę i gwizdnął sposobem umówionym, trzy klaśnięcia odpowiedziały, uciekający zatrzymali się.
— Kto żyje? odezwał się głos z ukrycia.
Prodikus! odpowiedział Suryper.
Natychmiast światło zabłysło w sklepieniach, ze wszystkich galeryi wystąpili ludzie trzymający zapalone pochodnie. Obok Surypera ujrzeli oni człowieka, którego oblicze maska zakrywała. Był to hrabia Nawarran. Odsłonił on rękaw i pokazał obnażoną lewą rękę aż do ramienia, na niej wyryty był znak, pod tatuowaniem można było wyczytać dewizę:

Równi w obliczu śmierci!

a pod dewizą nazwisko:, Prodicus IX.

IX.
Miasteczko na sto stóp pod ziemią.

Mężczyźni schylili głowy z uszanowaniem i pewną bojaźnią.
— Do miasteczka, rzekł Prodikus.
Dwóch ludzi wystąpiło naprzód i cala banda znikła w głębi galeryi. Przejście miejscami zwężało się — szerokie filary były pozostawione przez górników dla zabezpieczenia aby ziemia nie zawaliła się w próżnię wykopaną, inne galerye schodziły się i łączyły z główną, jakby ulice podziemne, które krzyżowały się w różnych kierunkach. Banda przebyła rozliczne przesmyki, i nareszcie zatrzymała się tam, gdzie sklepienie dalsze przejście zamykało.
Towarzysze Prodikusa wzięli się do odwalania kamieni, gruzu i białej ziemi. Kiedy tam pracowano, dało się słyszeć szczekanie psa. Wszędzie gdzie człowiek tam i pies się znajduje, są bowiem także psy poróżnione z prawem, które unikają oka policyi. Nareszcie ostatnia zapora upadła, otworzono drzwi, za niemi znajdowało się miasteczko.
Szczególne to było miasto! W obszernej dosyć pieczarze, do której powietrze wciskało się rozpadlinami, grunt podzielony był na części; każdy miał swe łóżko i swój ogród. Łóżko składało się z deski i kupy lnu nie wiadomo gdzie skradzionego. Ogród był uprawiany: znajdowały się w nim grzędy pieczarek, rzodkwi, dzikiej cykoryi i różnych roślin, udających się w piwnicach. Jeden sybaryta probował hodować trufle, lecz próba się nie udała. — Każdy mężczyzna wychodził z kolei i przynosił chleb, mięso, wszystko co mógł znaleść lub ukraść. Ci którym się sprzykrzyło takie życie, potrzebowali tylko wyjść na plac Villette, a wkrótce zostali pochwyceni, wytransportowani do Tulonu, a potem do Kajenny. Podobnie jak Robinson na swej wyspie, niektórzy z owych rozbitków na morzu uczciwości, stali się przemysłowcami w głębinach tego grobu. Jeden ukradł barana i chciał go tam przyswoić, baran zdechł w kil-