Strona:PL A Scholl Najnowsze tajemnice Paryża.djvu/22

Ta strona została przepisana.
XII.
Morderstwo.

Było to 21 Listopada 1853 roku, nazajutrz po owéj nocy, w któréj nieznajomy został zamordowany w domu na ulicy S-go Ludwika przez Jego Wysokość i Alego. Czytelnik zapewne nie zapomniał, żeśmy go prosili o cofnięcie się wstecz naszej opowieści, ażeby poznał osoby, które przedstawiamy. Wspomniawszy o tem, idźmy teraz dalej.
Jan błąkał się po lesie snując ponure myśli, kiedy dobrze znajomy głos doszedł do uszu jego — był to głos Ludwiki.
— Raulu! wyjękła, cóż się ze mną stanie? Byłam szaloną żem ci uwierzyła; teraz cię pojmuję. Nic nie rozumiałam ze stosunków świata. Powiadają że jesteś bogaty, a ja nie jestem stworzona dla ciebie. Dla czegóż przysięgałeś mi, że tylko mnie jedną kochasz? Kto cię zmuszał do kłamstwa, do oszukania mnie? Czyż nie wziąłeś mi wszystkiego co miałam? a czy to moja wina żem jest ubogą?
Jeżeli mnie opuścisz, moja matka umrze, gdyż muszę wyznać jej mój błąd. Każda chwila przybliża mnie do téj strasznéj katastrofy, w której zabiję serce tak mnie kochające. Będęż mieć odwagę, rzucić się do jéj nóg aby żebrać przebaczenia. A mój brat Raulu! mój biedny Jan, gdybyś wiedział jak zacnym on jest; jak zniosę jego spojrzenie? Miéj litość nademną Raulu! Wynajdź jaki sposób. Oto zaślub mnie, a ja się potém zabiję; przysięgam ci, aby ci w twem życiu nie zawadzać.
Jan leżąc na ziemi, słyszał całą tę scenę nie będąc widziany. Poznał on p. Villepont syna bankiera; zimny pot oblał mu skronie, a błyskawice krążyły między jego sercem i głową. Raul tupał nogami, zniecierpliwiony.
— Drogie moje dziecię, rzekł biorąc rękę Ludwiki, możesz być zupełnie szczęśliwą, jeżeli przyjmiesz to co ci ofiaruję. Biorę na siebie obowiązek zaspakajać wszelkie twoje potrzeby, twemu dziecięciu na niczem zbywać nie będzie.
— Ja nie tego żądam, zawołała Ludwika, nie toś mi przysięgał. Czyliż ja ciebie szukałam? czyż nie ty mnie prześladowałeś? Nie twojeż to listy przeniewiercze? nie tkwiąż mi w pamięci twoje gorące przyrzeczenia?
— Wreszcie, czegóż wymagasz po mnie? rzekł. Raul tonem człowieka, którey się czuje zmęczonym.
Ludwika odrzekła głosem stanowczym:
— Nazwiska dla mego dziecięcia.
Raul się skrzywił pohardliwie.
— Nazwij go jak ci się będzie zdawać najlepiej, odrzekł z ironią, co do mnie wyznaję, iż to jest rzeczą obojętną.
Jan machinalnie podniósł rękę do swéj fuzyi, miał teraz w swoim ręku tego, który uwiódł mu siostrę i ma zaślubić tę — którą on pokochał. Jeszcze nie zagoiła się blizna na jego twarzy, trzebaż aby dumna margrabianka odebrała Ludwice Raula, co mógł ją zachować od wstydu, nagradzając złe jéj wyrządzone? Trzymał go więc na celu. Blanka nie powinna go zaślubić, a Ludwika zapytana przez swoje dziecko, może przynajmniéj odpowiedzieć: „Twój ojciec nie żyje, dla tego nie możesz go widzieć!....” A ten uwodziciel nikczemny, ten który kłamał aby ukraść szczęście jednej, honor zaś drugiej, teraz zależy od jego fuzyi.
— Bądź zdrowa mała, rzekł Raul, możesz się nie obawiać przyszłości, jesteś piękna, więc łatwo znajdziesz męża i wymówiwszy to odwiązał konia stojącego przy drzewie. W téj chwili podniósł się Jan z ukrycia i pojawił obojgu blady, w groźnej postaci. Ludwika krzyknęła z przerażeniem i uciekła jak szalona.
— Ach, ach! odezwał się Raul marszcząc brwi, teraz brat z kolei! Zdaje się że ta schadzka kryje jakieś podejście.
— Panie, rzekł Jan bez uchylenia kapelusza, była w domku otoczona kwiatami dziewczyna skromna i uczciwa. To moja siostra. Przyszedłeś doń, a razem z tobą łzy i hańba!.... Masz pan zaledwie lat 25 lub 26, nie możesz więc być do tyła zepsuty, abyś nie zechciał naprawić błędu spełnionego; wszak prawda panie?
— Panie, odpowiedział Raul, naznacz cenę!
— Jest jedną rzecz na świecie, którą zapłacić nie można, a tą rzeczą jest honor.
— Co u szatana, zawołał Raul, czybyś pan miał ochotę dochodzić swego honoru?
— Tak jest, odparł Jan, zdaje się panu że istnieją dwa rodzaje honoru: jeden dla was bogatych, a drugi dla nas biednych. Nie panie: na górze czy na dole, jest tylko jeden honor. Widzisz pan że nie przyszedłem tu z groźbą na ustach.
— Tylko jeszczeby tego brakowało... szepnął Raul.
Nateraz poskromił gniew Jan Deslions, który go stopniowo ogarniał.
— Panie, odezwał się znowu, moja matka ma lat sześćdziesiąt, jéj włosy zbielały, lica na których Bóg wyrył spokój i słodycz, świadczą o jéj czystem życiu: panie ta kobieta umrze ze zmartwienia....
— Ale nie, odparł Raul, trzeba jéj dać uczuć, iż są rzeczy których wymagać niepodobna. Czyż to dla mnie możliwe przywieść Ludwikę do zamku i powiedzieć: oto jest moja żona! Byłbym wyklętym i wydziedziczonym przez mojego ojca, stracilibyśmy wszystko wtedy.
— Panie, zawołał Jan, Ludwika także umrze z rozpaczy. Jeżeli za jednym ciosem noża zabijesz te dwie istoty, prawo może cię ukarać, a jednakże śmierć zadana im od noża, byłaby daleko lżejszą od téj jaką im gotujesz. Każesz im umierać powolnem konaniem, a tym razem prawo cię niedoścignie.... Z téj przyczyny widzisz mnie przed sobą w postaci groźnéj, jak mam do tego słuszny powód, i będę też nieugiętym w méj zemście!
Raul zadrzał mimowolnie. Zmierzył Jana od stóp do głowy i rzekł głosem wzruszonym:
— Panie, rozprawiemy się o tem kiedyindziej.
I jednym rzutem dosiadłszy konia, pomknął galopem. Lecz zaledwie ubiegł kilkanaście kroków, gdy Jan przyłożył do lica fuzyę i wypalił za nim. Raul upadł krwią zbroczony. Noga jedna uwięzia w strzemieniu, koń więc wlókł ciało zwodziciela po drodze. Na skręcie nareszcie pękł rzemień strzemienia, koń samotnie poleciał do zamku, a Raul legł na trawie we krwi się nurzając.
Jan wrócił do domu.
— Gdzie jest Ludwika, zapytał się.
— Nie widziałam jej, odrzekła Magdalena: ale co znaczy twoje pomięszanie?....
— Matko! odparł Jan, Ludwika jest zgubiona... zabiłem tego który ją znieważył.
Magdalena odskoczyła od Jana krzyknąwszy:
— Nieszczęśliwy!...