I staruszka żegnając się, w niebo oczy utkwiła.
— Trzeba ci uciekać, ukryć się, dościgniesz portu w Hawrze, zkąd niegdyś odpływałeś. Potém udaj się tam gdzie cię nie znajdą żandarmi.
— Ja nie ucieknę, będę czekać....
Magdalena chciała jeszcze błagać Jana aby ratował się ucieczką, kiedy dał się słyszeć zewnątrz odgłos kroków nadchodzących ludzi.
— Idą cię aresztować, krzyknęła biedna staruszka.
— Jestem gotów, odrzekł Jan biegnąc do drzwi.
Lecz tam ujrzał ojca Sauviata i gajowego, niosących bez znaku życia nieszczęśliwą Ludwikę.
— Wasza córka rzuciła się do rzeki, wołał Sauviat. Wydobyłem ją lecz jestem cały przemoczony.
Włosy dziewczyny rozwiane wtył głowy potokiem ociekały, oczy miała zamknięte, zemdlała, ale jeszcze oddychała.
— Prędko przygotujcie gorące serwety, wołał gajowy, tymczasem matka niech ją rozbierze. W łóżku Ludwika nareszcie otworzyła oczy, wydając ciężkie westchnienia.
— Matko! krzyknęła ze łzami i ukryła twarz w obie ręce.
— Ocalemy cię biedne dziecię, rzekła Magdalena łkając, ja ci przebaczam!...
Jan ze ściśnionem sercem, zbliżył się do siostry, złożył pocałunek na jéj czole i zawołał: Musisz żyć Ludwiko! czy słyszysz, ja chcę żebyś żyła!
W téj chwili usłyszano tętent galopującego konia. Magdalena zbladła spojrzawszy na syna. Nowa osoba weszła do domku — był to intendent zamku Mesnil. Zbliżył się do leśniczego, pochwycił za rękę, i szepnął do ucha:
— Siadaj na koń na którym przybyłem, nie trać ani chwili, pan hrabia cię potrzebuje.
— Mnie, zapytał Jan, nie wiedząc co ma począć.
— Za godzinę, dodał intendent, władze będą zawiadomione w Houdan, za dwie przyaresztują cię... jest tylko jeden człowiek który cię może ocalić, a nim jest hrabia Nawarran!
Zaledwie Jan przybył do krat pałacu w Mesnil, kiedy człowiek czatujący na jego przyjście, krzyknął: proszę tędy, pan hrabia czeka pana z niecierpliwością. Człowieka tego znają czytelnicy, bo był to Suryper. Jan zeskoczył z konia który sam pobiegł prosto do stajni. Suryper poprowadził leśniczego na pierwsze piętro do pokoju hr. Nawarran. Miękkie dywany ściszyły kroki wchodzącego; z czarnego aksamitu draperye zdobiły okna i podwoje, na stole stojącym w środku pokoju jaśniała lampa ze szkłem mlecznem; flaszeczki różnego gatunku zawalały kominek. Hrabia spoczywał na dywanie, trzymając głowę na stosie poduszek. Jan zaledwie go poznał: wychudły i zżółkły, hrabia zdawał się być umierającym, kompresy zmaczane otaczały jego szyję.
Suryper nalał jakiegoś zielonego likworu na łyżkę i podał hrabiemu, który wypiwszy kilka kropel, zdawał się nowych sił nabierać.
— Janie! rzekł hrabia, tobie postanowiłem przekazać monstrualny spadek. Twoja siostra została znieważoną, ty wpakowałeś kulę w piersi jej uwodziciela i dobrześ uczynił, lecz jesteś zgubiony. Potrzeba ci nowego nazwiska, innej twarzy, trzeba ci bogactw — dam ci to wszystko. Możesz zaślubić pannę Charmeney, możesz zadawać ciosy na około siebie, poniżyć jednych, wznieść drugich, karać i nagradzać, będziesz stanowił potęgę taką, o jakiéj społeczeństwo nie marzy, że istnieje na ziemi. Jan sądził że śni na jawie, hrabia mówił daléj:
— Jakkolwiek będziesz postępował robiąc źle lub dobrze, to twoja sprawa między tobą i Bogiem, powiedz czy przyjmiesz?
Jan w tej chwili pomyślał o Blance Charmeney zacinającej go w twarz spicrutą, a z drugiej strony widział swą siostrę bez życia, wydobytą z rzeki Nesprè. Pomyślał również o zamierzonej zemście i nie rozważywszy co hrabia mógł wymagać od niego, rzekł głosem stanowczym:
— Przyjmuję!
W tej chwili nastąpiła scena, która nieuszła uwagi hrabiego. Suryper wprowadził leśniczego do pokoju nie spojrzawszy na jego oblicze i wtedy dopiero się jemu przypatrzył, kiedy miał zostać wszechwładnym przewódcą, a przypatrzywszy się szepnął:
— Czyż to być może? tak to on mój Boże! rzekł Suryper i dodał: Jestem gotów przelać moją krew za niego, moje życie doń należy!
Hrabia Nawarran podniósł się na poduszkach i rzekł do Surypera:
— Otwórz kufer.
Kufer okuty żelazem stał w wezgłowiach łóżka.
— Daj mi rękopis i klucze.
Suryper rozkaz wykonał.
— Podaj proch i druty, dodał hrabia i obracając się do Jana:
— Twoją rękę daj mi Janie.
Jan nadstawił obnażone ramię, które hrabia nakłół kończystemi drutami: wizerunek trupiej głowy, oraz znaki tajemnicze, które dały go poznać jako przewódcę w kamieniołamach Chaumont, a pod spodem napisał: „Równi w obliczu śmierci.”
Suryper zwilżoną gąbką otarł krople krwi z ramienia Jana, posypał wykloty rysunek prochem, a potem zapalił. Jan nawet nie syknął.
— Ten znak, rzekł znowu hrabia, którego głos stawał się coraz słabszym, jest to znak dowództwa. Jeżeli będziesz potrzebował sztyletu, pokaż swe ramię ludziom którzy zabijają i twój rozkaz będzie spełniony. Będziesz miał armią gotową na twe skinienie w więzieniach i na galerach; niewolników we wszystkich kryjówkach, we wszystkich zaułkach ulic Paryża. Będą ci posłuszni bandyci w Kalabryi, w Stepach Azyi i w lasach Indyi.
Hr. Nawarran wziąwszy rękopis mówił daléj:
— Pojedziesz... udaj się do hotelu w Louvrze; Suryper w krotce tam przybędzie... te klucze wszystkie drzwi ci otworzą... trzeba abyś został innnym człowiekiem. Oto jest akt stanu cywilnego, nazywasz się John Sam Dawidson, urodzony w Nowym Yorku, twoje papiery są w porządku, twe rzeczy na dziedzińcu w powozie pocztowym, którym pojedziesz do Paryża. Wysiądziesz w hotelu Louvre. Tam odczytasz ten rękopis który ci oddaję. Przyszłość od ciebie zależy!
Hrabia Nawarran uścisnął rękę Jana i upadł na poduszki. Suryper zaprowadził leśniczego do sąsiedniego pokoju. Tam obciął mu włosy i wąsy zgolił, potem posypał głowę jakimś proszkiem, który cerze jego nadał kolor rudy, piegowaty, jaką zwykle