cię przyjąć na żaden statek, oto masz za co kupić inny dla siebie!” Józef rozpłakał się z radości, kupił statek, ożenił się z ładną dziewczyną z Mareuil, z którą żył na pokładzie swéj barki, otoczony dzieciakami. Combalou poznał Józefa przypadkiem.
Jednego wieczora powracał Combalou z jakiejś wycieczki, idąc nad brzegiem kanału, został napadnięty przez kilku drabów. Józef przybył mu na pomoc i kilku kułakami zręcznie wymierzonemi, od napaści uwolnił. Od tego czasu ile razy Combalou miał potrzebę zajść do szynku pod. Królikiem Kanałowym, zawsze obiadował z dzielnym karaptą.
— Czy masz co nowego dla mnie? zapytał wicehrabia.
— Akt stanu cywilnego, ciągle akta stanu cywilnego.
— Będąż tam dla mnie kości do ogryzienia?
— Nie tylko kości, ale i dobra sztuka mięsa! trzeba tylko mieć się na ostrożności.
— Opowiedz mi.
— Idzie tu o młodą piękną dziewczynę, lat 17, nie mającą ani ojca ani matki, jednem słowem nieznajomą.
— A więc nie potrzeba jej zezwolenia.
— Bezwątpienia.
— I nałowi się filipków — na, ulicy Ponthieu, pyszny cyrkuł miasta, dodał wicehrabia.
Combalou spostrzegłszy że ojciec Józef więcéj nadstawia ucha jakby sobie tego życzył, uciął rozmowę sentencyą: dokończenie w przyszłym numerze. Przyniesiono jeszcze kawę, poczem Józef ścisnąwszy rękę p. Combalou, rzekł: do widzenia, a kiedy znalazł się już na ulicy, pomyślał sobie.
— Ci chrześcianie nie mają Boga w sercu, bądź co bądź pójdę do p. Surypera i powiem mu co tu słyszałem.
Józef przyszedłszy na ulicę la Lune, znalazł leżącym swego dobroczyńcę.
— Coś wam nie dobrze, rzekł po przywitaniu ojciec Józef.
— To nic, odpowiedział Suryper, byłem dziś cokolwiek potyrany i dla tego odpoczywam.
— Przyszedłem opowiedzieć wam jedną historyjkę, może dla was nie będzie dość ważna, lecz kto wie, czy się na co nie przyda...
Przy łóżku Surypera siedziała młoda dziewczyna, postać jéj okazywała prostotę ze skromnością połączoną.
— Cecylio, zawołał Suryper, idź moje dziecko do drugiego pokoju, za chwilę wrócisz do nas.
— Nie potrzebujesz mnie mój ojcze?
— Nie moje dziecię, dziękuję ci.
Cecylia wzięła robotę i wyszła. Wtedy ojciec Józef opowiedział co słyszał z rozmowy między Combalou i wicehrabią Floustignanc’iem.
— Ulica Pontieu, mruczał Suryper, to dobrze jest wiedzieć. Dziękuję ci mój stary przyjacielu, jeżeli się jeszcze co dowiesz, przyjdź mi zaraz oznajmić, wszakże wiesz że tego na złe nie używam.
— Oh, zawołał ojciec Józef, jesteście zbyt uczciwym człowiekiem, aby jaki grzech ciężył na waszem sumieniu. Życzę wam i córce dobrego zdrowia.
— Dziękuję, odpowiedział Suryper.
Kiedy ojciec Józef udał się na ulicę la Lune, wicehrabia i stręczyciel, prowadzili dalej swoją rozmowę.
— Rzecz najprostsza w świecie, mówił Combalou, weźmiesz dwóch świadków patentowanych; panna Karolina Jadwiga urodziła się na ulicy Provence, a chociaż dziś mięszka w pałacu na ulicy Ponthieu z jedną damą węgierską, nazywającą się baronowa Wanda Remeney, ty wszakże pójdziesz do merostwa na ulicy Drouot i tam zeznasz ojcostwo Karoliny, zrodzonej d. 14 Lipca tysiąc ośmset nie wiem zresztą którego roku, ale mam datę w moich notatach. Podpiszesz wraz ze świadkami, rzecz będzie skończona. Późniéj kiedy zechcą wydać za mąż pannę, przyjdziesz i powiesz: no a gdzież moje pozwolenie.
— Ha! teraz pojmuję, rzekł wicehrabia.
— Nie mogą nic innego powiedzieć jak tylko to: on jest jej ojcem, bo jakiżby miał w tem interes przyznawać się do dziecka, gdyby nie był nim rzeczywiście. Jest to zawsze obowiązek, który zmusza do opiekowania 3ię, żywienia i ubierania dziecięcia. Amatorów trudno dziś znaleść, dających się łatwo namówić do otworzenia worka. Z drugiej strony cóż ryzykuje dziecko? Ojciec i matka są niewiadomi, nikt nie zajmował się jego istnieniem i wychowaniem. Żadne współczucie nie łączy go z nikim, żadne wspomnienia...nic, samo na świecie, bez majątku, stanu i bez chleba.
Stanowiący prawa wyborni byli sobie ludzie. Powiedzieli oni: znajdzie się zawsze ktoś, mężczyzna lub kobieta, co przyjmie odpowiedzialność za urodzenie dziecięcia; nikt nie przyznaje się do ojcostwa albo macierzyństwa, żeby otruć swe dziecko...
— Do licha, zawołał wicehrabia.
— Ale trafia się niekiedy, iż światowe powody wstrzymują istotnych rodziców od przyznania się do rodzicielstwa... Oni kochają dziecię dla niego samego i tu właśnie zachodzi taki wypadek.
— Otóż zostaję ojcem, czy tak? zapytał wicehrabia.
— Nie inaczej i to panny posiadającej sześćkroć sto tysięcy posagu i mającej wkrótce iść za mąż. W dniu podpisywania intercyzy, zjawiasz się oburzony, wołając: Wydajecie moją córkę, nie uprzedziwszy mnie o tem?...
— A wtedy?
Combalou podniósł głowę z miną groźną i zawołał:
— Wtedy — zobaczemy!...
Tego wieczoru salony baronowéj Remeney obfitem światłem jaśniały. Dwóch lokai w liberyi stało w przedsionku dla otwierania drzwiczek przybywających powozów na honorowy dziedziniec. W salonach baronowej był bal na ubogich. Wielkie schody ubrane kwiatami, prowadziły na pierwsze piętro, gdzie tańczono. W galeryi oszklonéj, napełnionéj egzotycznemi roślinami siedziały piękne panie i panny sprzedając kwiaty, za które zebrane pieniądze miały być rozdane jako jałmużna.
Zauważono między niemi pannę Charmeney wykwintnie ubraną, a w pobliżu margrabinę Bryan-Forville i wiele innych dam odznaczających się urodzeniem — lub kolosalną fortuną. Siedzący w zakącie jednego okna młodzieniec, zdawał się nie patrzeć na nikogo, tylko na pannę Jadwigę, córkę przybraną baronowej Remeney, Jadwiga przechodziła galeryą prowadzona przez Roberta Kodom, bogatego bankiera i starego przyjaciela domu.
«