Strona:PL A Scholl Najnowsze tajemnice Paryża.djvu/36

Ta strona została przepisana.

„Dwóch ajentów policyjnych znalazło nocy poprzedniéj w alejach na polach Elizejskich, młodą kobietę zemgloną. Nieszczęśliwa ta na czynione jéj pytania, odpowiadała tak bez związku, że zaczęto się domniemywać, czy ona nie dostała pomięszania zmysłów, będąc świadkiem jakiéj zbrodni dotąd nie odkrytéj. Młoda owa kobieta rzadkiej urody, oddaną jest do rozporządzenia p. Kommisarza policyi, który w własnym interesie, postąpił z nią według przepisów.”
Co znaczy w dobréj francuzczyźnie, że Ludwika Deslions została zamknięta w Salpetriere.
Tego samego dnia dopełniony był tkliwy akt w merostwie IX okręgu. Wicehrabia Jan-Edme-Gaston de Floustignac przybył do bióra urzędnika stanu cywilnego. P. Floustignac pragnąc naprawić błąd swéj młodości, uznał iż jest ojcem dziecięcia płci żeńskiéj, zapisanego w księgach pod imieniem Karoliny Jadwigi. Dwóch świadków wraz z nim akt ten podpisało, który wciągnięty i poświadczony, w danym czasie za opłatą 7 franków 50 centimów, przez wicehrabiego odebranym został, a tém samem formalnie uznano go ojcem panny, której nigdy w życiu nie widział.
P. Floustignac złożył akt uznania w gabinecie p. Combalou ajenta utrzymującego kantor na ulicy Meslay, który zacierając ręce rzekł:
— Będziem mieli piękną gratkę!
— Powiedz mi panie Combalou, czybym nie mógł dostać jakiego zaliczenia na ten interesik?
— Jesteś nienasycony! zawołał Combalou. Lubię się dzielić korzyściami, lecz nie mam zwyczaju dawać naprzód.
— Nie mam gdzie spać mruknął wicehrabia. Kamieniołamy amerykańskie są niebezpieczne, policya dwa razy je w miesiąc rewiduje.
— Patrz, rzekł Combalou, oto jajko na talerzu. To znaczy luidor na sztuce srebrnéj pięciofrankowej, który dobrze przedstawia żółte na białem.
Wicehrabia skrzywił się niemiłosiernie i rzekł:
— Ani jednego świstka 6 miesięcznego?
Oto jest próbka wyrażeń w języku złoczyńców: Bilet 1,000 frankowy nazywa się fafiot męzki, 500 fr. — fafiot żeński, fafiot sześcio miesięczny 100 fr.
— Oto masz fafiot martwy (50 franków.) odezwał się z humorem Combalou i dodał: tylko niech moja uczynność nie będzie dla ciebie regułą.
Floustignac skłonił się, a wychodząc powiedział:
— Na szczęście, stałem się roztropniejszym.
Na bulwarach Ś-go Marcina, kupił różę którą zatknął w dziurkę od guzika, kazał odprasować swój kapelusz, oczyścić buty i nareszcie mamże dodać, kupił parę żółtych rękawiczek!
Biedny wicehrabia! zdawało się mu, że wróciły dlań przeszłe czasy. Jeździec w tej chwili przed nim defilował, bezwątpienia jaki mastalerz lub żokiej cyrkowy. Floustignac stanął dla zbadania konia, jakby to zrobił każdy znawca.
— Cienkie nogi, szepnął, płynie w nim bezwątpienia krew arabska.
Mało trzeba było, a wicehrabia pociągnąłby swój book i założył się o 25 luidorów.
Lecz porzućmy Floustignac’a z jego wspomnieniami i jego żalami na los zawistny, a wróćmy się do Jana Deslions, którego zostawiliśmy leżącego bez znaku życia w jaskini na ulicy Ś-go Ludwika.
Jak długo leżał bez przytomności, z tego Jan nie mógł sobie zdać rachunku. Kiedy odzyskał zmysły, wtedy uczuł mocny ból w głowie i wkrótce przekonał się, że krew płynie z odniesionéj rany. Chociaż z upadku mocno był cierpiący, jednak zdołał usiąść i obwiązać głowę dla zatamowania krwi upływu. W tym stanie jeszcze pewien czas pozostał, aby odzyskać przytomność. Ciemność najmocniejsza go otaczała, nie wiedział przeto czy noc czy dzień panował na świecie, mniemał jednak że jeszcze cienie nocy ziemię pokrywały. Spodziewał się, iż mu błyśnie jakie światełko w przepaści w któréj był żywcem zagrzebany. Zbyt jeszcze bezsilny aby mógł wstać, na czworakach potykając, starał się zbadać swoje więzienie. Była to jama cztery łokcie kwadratowe trzymająca, a w niej nie znalazł ani garści słomy.
W jednym kącie jednakże namacał jakiś przedmiot zimny i okrągły. Chcąc przekonać się co to za rzecz była, przesunął rękę po jéj powierzchni, lecz cofnął się z przerażeniem, bo natrafił na trupią głowę.... Daléj o krok, znalazł nogi, potem zdoławszy powstać, macając od nóg doszedł do kadłuba i szyi; tam dotknął się czegoś zimniejszego od trupa i Jan przekonał się że to była obrączka żelazna przymocowana do muru łańcuchem. Tym sposobem ten człowiek, przykuty został za szyję, po jego zaś śmierci, głowa oderwawszy się od kadłuba, w jednym kącie utkwiła na ziemi.
Oparty o mur, Jan długo rozmyślał nad swem położeniem. Umrzeć tu w 25 roku życia, o kilka kroków od niezmiernych bogactw, które odkrył niedawno!.... umrzeć bez zemsty!.... bez ujrzenia swoich, zostawiwszy siostrę na pastwę wszelkich cierpień nędzy, utratę czci, ach to okropnie!
Ale co przedsięwziąść wypada? Jan powiedział sobie, że potrzeba trzech dni aby umrzeć z głodu... miał więc trzy dni przed sobą.

XXV.
Węgier.

Jan wpadłszy w to podziemne więzienie rozważał, czy też kto domyślał się jego wypadku, bo Suryper zapewne nie żyje, a dwaj ludzie z nim walczący, nie spostrzegli zdarzenia zaszłego przy pawilonie. Upływały godziny... ciągłe milczenie i ciemność nie odjęły mu nadziei. Przecież myślał Jan: musi tu znajdować się jaki otwór, aby ułatwić oddychanie, zaczął więc śledzić swoje więzienie, tém więcéj, że oczy jego oswoiwszy się już z ciemnością, mogły rozpoznać jamę w której się znajdował.
Po nad szkieletem odróżniało się od muru jedno miejsce jaśniejsze; Jan pochwycił łańcuch i za jego pomocą wzniósł się aż do punktu, w którym się znajdowało wydrążenie nakształt wnętrza baszty; włożył tam rękę i przekonał się, iż tamtędy powietrze napływało.
— Gdybym miał przynajmniéj chléb i wodę, myślał Jan, mógłbym z czasem powiększyć ten otwór, lecz w tejże chwili upadł na ziemię. Łańcuch zardzewiały oderwał się od przesiąkłego wilgocią kamienia i pozostał w jego rękach. Jan krzyknął z radości, ujrzawszy iż łańcuch przymocowany był jednym końcem do sztaby żelaznej, drugim zaś do pierścienia okalającego szyję szkieletu nieszczęśliwego człowieka; sztabę tę trzymał w swoim ręku, a mogła mu ona zastąpić le-