— Tego mi nie powiedziała pani baronowa.
„Trzeba się było udać gdzieindziej, pojechałem więc natychmiast na ulicę Ville-l’Eveque do bankiera Roberta Kodom, gdzie podałem mój bilet wizytowy, wprowadzono mnie też zaraz do jego gabinetu. Bankier nie zdawał się mieć więcéj nad lat 50 — chociaż jego gęste włosy były już szpakowate; dobrego wzrostu i przyjemnéj powierzchowności, miał wszystkie pozory człowieka światowego.
— Panie, rzekłem, jestem baron Remeney.
Bankier się ukłonił: jest to wygodny sposób, kiedy kto nie chce odpowiedzieć.
— Sprzedałeś pan baronowéj méj żonie, pałac położony na ulicy Ponthieu?
—Pamiętam to doskonale panie.
— Czy pałac ten został zapłacony?
— W większéj części panie, nie pozostaje do zapłacenia tylko 100,000 franków, a pałac będzie zupełną, własnością pani baronowéj.
„Trzeba ci wiedzieć, dodał Węgier, że kiedy na moje wyraźne zapytania przy wejściu do bankiera, służący jego dawał mi zbaczające odpowiedzi, zdawało się mi, że drgnęły firanki na pierwszem piętrze. Ze temi firankami przeczuwałem, iż się znajduje Wanda. Jakim sposobem mogła żona moja zapłacić pałac? bo sprzedaż kosztowności nie wystarczyłaby na to bezwątpienia. Ten człowiek powiada że jest w większéj części zaspokojony; a więc on jest jéj kochankiem. Takie uwagi szybko sobie zrobiłem; a w skutku nich ledwiem nie zapłakał, i miałem chęć uduszenia bankiera, krztusiłem się, powstrzymując mą wściekłość. Po krótkim milczeniu odezwałem się znowu, z przymuszonym uśmiechem na ustach.
— Moje położenie dosyć jest dziwne panie, przybywam z Węgier... ale nie wiem gdzie mam znaleść moją żonę.... ona podróżuje jak mi powiedziano. Czy nie mógłbyś mi pan wskazać miejsca dokąd ona pojechała? skoro masz z nią stosunki pieniężne.
— Pani baronowa, odpowiedział bankier, zdaje się miała zamiar przepędzić kilka tygodni w południowéj Francyi, lecz nie wiem czy swego projektu nie zmieniła.
„Zimno pożegnawszy Roberta Kodom, wyszedłem, mając piekło w duszy. Piosnka nasza przypomniała się mi w téj chwili i słyszałem śpiew: życie jest nieustanną burzą! Stanął mi przed oczami obraz naszéj wioski, Wandy dziewicy z piórem sokolim na głowie, a wspomnienie to szarpało mi serce. Postanowiłem dowiedzieć się wszystkiego, i zemścić przykładnie.
„Po szczegółowem rozpatrzeniu pałacu ze wszystkich stron, przekonałem się, że było bardzo łatwo wdrapawszy się za kratę, wejść do pawilonu w którym mieszkał odźwierny, a ztamtąd idąc w kierunku muru dostać się do ogrodu; będąc tam, jesteśmy już w pałacu. Trzeba było jednakże czekać nocy, dla wykonania mego zamiaru. Więc czekałem. O! jakże Paryż jest okropnym dla cierpiącego, który się czuje samotnym w śród obojętnego tłumu wiecznie zgorączkowanego!
„Nareszcie nadeszła noc tyle upragniona przeżeranie. W pół do pierwszéj pojechałem i wysiadłem w środkowym punkcie na polach Elizejskich. Ztamtąd skierowałem się na ulicę Ponthieu. Byłem już blisko pałacu, kiedy usłyszałem odgłos toczącego się powozu, który zatrzymał się przed kratami..... a wtedy ukryłem się w cieniu sąsiedniéj bramy.
Dwie osoby wysiadły: w jednéj z nich poznałem bankiera Roberta Kodom, druga zdawała się być postacią z ludu; człowieka tego wiódł bankier i dojrzałem iż miał oczy zawiązane. Nadto człowiek ów niósł kielnią, młotek i kilof. Furtka w okratowaniu była otwarta. Kodom wraz z mularzem weszli na dziedzieniec i wkrótce mi z oczów zniknęli.
„Co się działo w pałacu? dlaczego mularz został tajemniczo po północy wprowadzony do domu mojéj żony? przeczuwałem jakiś czyn haniebny. Otoczony jesteś dwoma zbrodniami! powiedziała mi wróżka cyganka: miałaby się więc spełnić druga, o kilka kroków odemnie?... Powóz nie zatrzymywał się przed pałacem, lecz odjechał na róg ulicy Ecuries-d ’Artois; byłem sam, mogłem więc działać. Wtedy uchwyciwszy się za kraty, przeskoczyłem przez mur i przebiegłem dziedziniec. — Mijając wejście do sieni pałacowej, usłyszałem jęk i łkanie: odgłos płaczu zdawał się dolatywać z pokoju na drugiem piętrze. Jakkolwiek okiennice były szczelnie zamknięte, a nawet i grube firanki zasunięte wewnątrz pokoju, okno przecież miało w sobie coś podejrzanego i dawało powód do domysłu, że tam dzieje się jakaś scena niezwykła, a mimo zachowanych ostrożności kolor okna wskazywał, że w tym pokoju istniało światło.
„Przejrzałem ogród do wyszukania środków dla mnie pomocnych; w ogrodzie pomyślałem zwykle znajduje się drabina, ale gdzie ją na prędce znaleść? Po za gęstym klombem znajdowała się cieplarnia, szczęściem że nie była zamkniętą. Wszedłszy, znaazłem na ziemi upragnioną drabinę, między karłowatemu palmami i aleosami, pochwyciłem ją i postawiłem przy ścianie pałacu. Drabina dosięgła tylko pierwszego piętra, gdzie wszystkie okna wewnątrz były okiennicami zamknięte; na prawem tylko skrzydle jeden dymnik był otwarty. Sąsiedni dom z tój strony miał tylko dwa piętra. Użyłem drabiny aby dostać się na mur, dostawszy się tam wciągnąłem za sobą drabinę, a oparłszy ją o dom sąsiedni, udało się mi wejść na taras okolony kamienną galeryą. Na tym tarasie oparłem drabinę z jednéj strony, z drugiéj zaś na gzymsie przeciwległego okna. Był to jakby most, po którym wkrótce przebyłem przestrzeń dzielącą mnie od pałacu, gdzie mi wstęp został wzbroniony.
„Dymnik otwarty ułatwił mi wejście. Okienko w nim oświecało pokoik służący za łazienkę; wszedłem do niéj, a z tamtąd przez drzwi otwarte na kurytarz oświecony lampą wiszącą na bronzowych łańcuszkach. Zwiedziłem ten korytarz z lampą w ręku, podsłuchując na wszystkie strony. W głębi znajdował się salon, na prawo sala jadalna; zaglądając przez dziurkę od klucza, spostrzegłem dwóch ludzi zamaskowanych, a pomiędzy niemi mularza, którego niedawno przyprowadzono. Na co on oczekiwał? Aby się jakim bądź sposobem o tem dowiedzieć, otworzyłem trzecie drzwi na lewo, prowadzące do obszernéj garderoby z któréj wchód do sypialni zasłonięty był draperyą aksamitną; tam