Strona:PL A Scholl Najnowsze tajemnice Paryża.djvu/42

Ta strona została przepisana.

ru i przyniósł kamień poprzednio wyjęty. W puszczono mularza, któremu odjęto przepaskę z oczów. Zamurował on miejsce w ścianie, gdzie złożono dziecię, poczem zawiązano mu oczy na nowo i wyprowadzono. Odgłos toczącego się powozu, przekonał mnie, że odjechał tam zkąd go przywieziono. Przyklejono tapety napowrót do muru i podłogę dokładnie oczyszczono. Wanda zdawała się niczem nie być zajętą, tylko moją tam obecnością.
— Co zrobiemy z nim? zapytała wskazując na mnie.
— On nie będzie zabity, odrzekł bankier.
— Dla czego? powiedziała Wanda.
— Ponieważ może mi być jego życie pożyteczne.
— Ach nie ufasz mi, odparła Wanda z najgrawaniem.
— Kocham cię! zawołał Robert Kodom z ironią, jedynie twój mąż odpowie mi za ciebie.
— Ach! czy tak rzekła Wanda — i dodała: a więc mam mu jedno słowo do powiedzenia. Zeskoczyła z łóżka i przyszedłszy do mnie, szepnęła do ucha: Jeżeli cię uwolnię z więzów, od kogo zaczniesz?
Nędznica spodziewała się ratować ucieczką w cza sie, kiedybym rzucił się dla uduszenia bankiera.
— Zacząłbym od ciebie, odpowiedziałem. Na to rzekła obojętnie: Powątpiewałam o tem i znowu w łóżko się położyła. Zrób z nim co ci się podoba, dodała Wanda zwracając mowę do Kodoma.
„Cynizm, z jakim Wanda te wyrazy wymówiła, były dla mnie boleśniejsze, niż położenie w jakiem się znajdowałem. Te pozory dziewicze, owa bezczelność tyleż mnie oburzały co zbrodnia w mych oczach popełniona.
„Robert Kodom zmierzywszy mnie od stóp do głowy, rzekł do mnie:
— Słuchaj, bardzoś się źle wybrał, jeżeliś chciał stawić nam jakiśkolwiek opór. Wypuszczono cię z fortecy, lecz każę cię zakopać w kazamacie z któréj już więcéj nie wyjdziesz, daję słowo na to. Będziesz zamurowany żywcem tak pewno, jak gdybyś umarł. Czy chcesz popełnić głupstwo? W téj kolebce spoczywa nowonarodzona dziewczyna. Znajdowałeś się zamknięty w Leopolstadzie, kiedy zaszły wypadki które spowodowały jéj urodzenie w Paryżu. Czy chcesz być jéj ojcem?
— Sądzisz mnie według siebie, odparłem. Zapytaj téj nieszczęśliwéj która leży w łóżku, czy kiedykolwiek bojaźń miała przystęp do méj duszy, czy nawet najsroższe męczarnie zmusiłyby mnie do uznania bezczelności!
„W téj chwili zjawił się człowiek zamaskowany.
— Coś zrobił z mularzem? zapytał bankier.
— Dwie krople eligzyru zupełnie go upoiły, odrzekł człowiek. Położyliśmy go na wybrzeżu, jutro będzie mu się zdawać że marzył.
— Powóz czy jest na dole?
— Tak panie.
— Zakneblujcie usta temu zbrodniarzowi.... trzeba go zaprowadzić tam gdzie wiesz.
„Wkrótce potem, związany z zamkniętemi ustami jechałem pod strażą dwóch zbirów. Podróż trwała blizko półgodziny. Spuszczno mnie do téj piwnicy i odtąd jak tu jestem upłynęło lat siedmnaście.”
Jan obejrzał się naokoło, i zapytał Węgra:
— Którędyż cię tu wprowadzono?
— Były tam drzwi, odpowiedział, zniszczyłem je powoli, a kiedy już drzwi odpadły, znalazłem mur za niemi. Kiedy ze sklepienia spuszczono mi chleb i wodę, robiłem kréskę, podobnież nazajutrz i tak dalej. Skoro się uzbierało 30 kresek, liczyłem je za miesiąc, po dwunastu miesiącach dodawałem jeszcze 5 i jedną na miesiąc Luty; tym sposobem mogłem ci wskazać z pewnością upłynione lata, od czasu kiedy Robert Kodom zagrzebał mnie tu żywcem.
Jan nie mógł powstrzymać się od uwielbienia stałości charakteru tego człowieka, który od tylu lat cierpiąc, ani na chwilę w odwadze swéj i prawości nie został zachwiany, zapytał się przeto:
— Powiedz mi jaka moc cię tutaj wspierała?
Wiara! odpowiedział Węgier.
Między temi dwoma ludźmi niepospolitego charakteru i zdolności, zbliżonemi do siebie przez zbieg tak dziwnych wypadków, nastąpiło serdeczne wylanie serc i wzajemne zwierzenie się ze swéj przeszłości, ze swych uczuć, tem więcéj że Jan wykształcony w szkole świata, podczas swych dalekich podróży, rozmyślał nad dziełem o którem że spełni, również ani na chwilę nie zwątpił. A miał czas do tego, bo upływały godziny — dnie nawet, przecież położenie obydwóch się nie zmieniło.
— Już pięć miesięcy jak tu jesteś, rzekł pewnego dnia Węgier, do swego towarzysza niewoli. Dziś mamy 29 Kwietnia 1854 roku.
Jan pochylił głowę.
— Co się stało z Ludwiką? szepnął z westchnieniem. Droga moja siostro, nie znasz jak ja tajemnicy swego urodzenia; żyjesz w ubogim domku. Potem myśl okropna zdwoiła jego boleść. Jeżeli Magdalena umarła, jaki los czekał tę wątłą młodą dziewczynę, którą na pół żywą odjechał wówczas, kiedy ją zemdlałą z rzeki wyratowano, gdzie rozpacz ją zagnała?
W téj chwili Węgier powstał.
— Słuchaj! zawołał on.
Jan nadstawił ucha, daleki odgłos dochodził aż do piwnicy, było to jak uderzenia kilofem, które ziemię wzruszały.
— Kopią w téj stronie, rzekł Jan.
— Tak! odpowiedział Węgier z zapałem, kopią!
Więźniowie długo się przysłuchiwali odgłos kopania pod ziemią coraz więcéj do nich się zbliżał.
— Czyżby przybywano nam z pomocą? przeczucie mówi mi że tak jest, więc trzeba się przygotować na wszelki wypadek.
— Na początek, rzekł Madziar, ostrzygę moją brogę i włosy.
— Jakim sposobem? zapytał Jan.
— Oto kawałek żelaza wyostrzony na kamiennym murze, jest on tak cienki jak brzytwa.
I Węgier dopełnił prędko swych postrzyżyn, zostawiając tylko wąsy.
Sztukanie pod ziemią ustało.
— Bezwątpienia noc zapadła, rzekł Węgier, robotnicy odeszli.
Jan oczekiwał z niecierpliwością, według jego mniemania zabłyśnięcia dnia. Jakoż po upływie kilkunastu godzin, znowu usłyszeli kopanie coraz wyraźniejsze.
— Niewątpliwie, zauważył Węgier, reparują wodociąg lub kanał; weźmy się także do roboty, abyśmy mogli się zbliżyć do celu naszego oswobodzenia.
Jan naśladując Madziara, wziął sztabę żelaza,