Strona:PL A Scholl Najnowsze tajemnice Paryża.djvu/43

Ta strona została przepisana.

i oba zaczęli kruszyć mur, od strony zkąd ich od głos kopania dochodził. Pracowali tak przez pięć dni nocy, aby otworzyć przejście na kilka metrów długie. Nareszcie usłyszeli głosy rozmawiających ludzi.
Zatrzymajmy się aż do nadejścia nocy, ułatwienia, sobie ucieczki, zauważył Węgier.
Za nastaniem milczenia w późnéj nocy, znowu obaj więźnie wzięli się po cichu do pracy. Usunęli ziemię oraz kamienie, zatykając niemi przejście które wykopali. Nakoniec Jan krzyknął z radości widząc blizkie oswobodzenie. Ostatni kamień został odwalony, a przez wązki otwór, więzień ujrzał gwiazdę! gwiazdkę błyszczącą, która im zdawała się mówić: „chodźcie!”.... Węgier położył rękę na piersiach, tak mu serce biło gwałtownie: potem wzniósł dłonie do téj odrobiny widzialnej niebios, jak o znak podzięki i wdzięczności za zesłaną pomoc.
— Och! jakże długo nie widziałem promieni gwiazd, wyszeptał.
— Odwagi, odwagi, rzekł Jan, jesteśmy oswobodzeni.
Potem zwiększył otwór i wychyliwszy głowę na zewnątrz, ujrzał wodę gęstą, czarniawą, pokrytą grzybowatą skorupą.
— To jest kanał ściekowy, — odezwał sic do Węgra.
— I cóż, wszakże kanały prowadzą do Sekwany, odpowiedział.
— Jesteśmy równo z poziomem wody, mówił daléj Jan.
— A niemamy nic dla dostania się do rzeki.
— Nic.
— Zresztą tam na górze znajduje się pewno dozorca nocy, zaprowadzą nas do prefektury policyi, trzeba się tłumaczyć, a nasze interesa do nas tylko należą.
— Jakież twoje zdanie?
— Umiesz pływać?
— Czy wątpisz o tem!
— A więc Sekwana powinna się znajdować na prawo, daléj do Sekwany!
— Gdy się tam dostaniemy.....
— Znajdziemy jaki galar należący do praczek, arkadę mostu, co bądź.....
— Naprzód, rzekł Jan, skoczył do kanału i zaczął płynąć. Węgier poszedł za jego przykładem. Tak płynęli z pół godziny; czarne szczury wystraszone z kryjówek, uciekały wydając pisk przeraźliwy. W końcu kłęby świeżego powietrza owiały twarze uciekających.
— Sekwana! krzyknął Jan.
— Wolność! odpowiedział Węgier.
Dostawszy się do w.ody, ujrzeli statek stojący przy brzegu. Jan uczepił się rudla i wszedł na pokład, Madziar przybył równocześnie co i on, na statek.
— Kto idzie? zawołał majtek.
— Przyjaciele!
— Kto jesteście i czego chcecie?
— Gościnności aż do rana.
— Czy znacie kapitana?
— Nie.
Majtek dał znak gwizdnięciem.
Czterech ludzi wyskoczyło na pokład. — Podejrzani, rzekł majtek, kazano więc uciekającym zejść, za chwilę potem przybył kapitan i zapytał
— Po co przybyliście tutaj? Jan przystąpił ku niemu: miał oni rękaw rozdarty i kapitan ujrzał znak, który hrabia Nawarran wyrył mu na ramieniu.
— Panie! zawołał kapitan, rozkazuj a wszystko będzie spełnione. Potem obróciwszy się do majtków rzekł: oddalcie się. Jan zrozumiał, że tajemna władza którą mu udzielono, w skutkach pierwszy owoc mu przynosi.
— Z przyczyn mnie tylko wiadomych uciekam; muszę natychmiast opuścić Francyą, aby wkrótce powrócić.
— Jesteśmy gotowi puścić się na morze, — odpowiedział kapitan.
— Czy możecie odpłynąć natychmiast?
— Możemy.
— A więc jedzmy.
— Gdzież pożeglujemy?
— Do Londynu.
Kapitan wydał rozkazy; a yacht ślizgał się po nurtach wody w cichości. Jan i Węgier umieścili się w kajucie, gdzie znaleźli ubiory, bibliotekę i wygodne łóżka. Okręt nazywał się Rekin, był to yacht hrabiego Nawarran.
Ze świtem, Rekin przebył port w Rouen, a we dwie godziny przesunął się koło Havru, w trzy godziny potem wpłynął na Tamizę. Jan Deslions i baron Remeney spędzili wygodnie noc w Londynie.

XXX.
Epilog pierwszéj części.

Więc przebyliśmy pierwszy etap naszéj opowieści; czytelnicy wiedzą już z jakiemi musieli się zapoznać ludźmi, stanowiącemi główne czynniki w tym dramacie życia społeczeństwa francuzkiego, a głównie paryzkiego.
Wszystkie osoby ważniejsze role w powieści téj odgrywające, nie wylęgły się w wyobraźni autora, bo powiększéj części są naśladowaniem typów głośnych z rozpraw sądowych i kroniki Paryża. Procesa band uorganizowanych, mianowicie pod nazwiskiem Czarnych sukien, groźnéj szajki przez zuchwałe kradzieże; Trzynastu przez potęgę, która w skutku stanowiska społeczeńskiego, chroniła tę bandę od wszelkiego podejrzenia — dostarczyły autorowi bogatego wątku w wypadki i osoby. Jakoż oprócz Furgata i bankiera Roberta Kodom, wicehrabia Floustignac i Combalou, są naśladowaniem typów hrabiego Castrés i Mac Labussiera z procesu Czarnych sukien.
Nie ma czynu w niniejszéj powieści zdającego się z byt jaskrawym dla czytelników, któryby nie był pożyczony z życia rzeczywistego, według roczników policyjno-sądowych. Ci co nie znają ani galeryj podziemnych w Buttes-Chaumont, ani katakumb istniejących pod piwnicami w dzielnicy Panteonu i Luksemburgu, powiedzą, że podziemia Furgata są nędznym wymysłem autora. Ci co nie wiedzą że od r. 1815 naliczono w Paryżu, więcéj jak 50 band złoczyńców uorganizowanych, mających swą administracyą — ci mogą powątpiewać o stowarzyszeniu bandy pod imieniem: „Dwudziestu jeden.”
To pewna, że zbrodnia stanowi na szczęście wyjątek! jednakże wszystkie zbrodnie tu opisane były spełnione. To cośmy opowiedzieli, są faktami tylko raz dokonanemi, lecz niestety zostały dokonane...

KONIEC CZĘŚCI PIERWSZÉJ.