— A więc mamy dopiero 800,000 franków, rzekł bankier.
— Moje konie, ekwipaże, umeblowanie, potem jakie sto tysięcy franków na utrzymanie piwnicy, późniéj.....
— Późniéj....
— Mój intendent oczekuje wykonania swoich rozkazów wysłanych do Bordeaux i za granicę. Zatargował on także wielki asortyment win Joanisberger, pochodzących z ambasady pruskiéj.... zdaje się że to będzie cudowny nabytek.
— Teraz przekonywam się, że półtora miliona franków tylko się mignie.
— Mam jeszcze list kredytowy a wista na dom Roberta Kodom.... milion ośmkroć stotysięcy franków. Czy znasz pan ten dom?
— Bez wątpienia milordzie, to jest znakomity dom bankierski w Paryżu.
— Weksel ciągniony jest przez Dilingham, jednego z naszych pomniejszych bankierów londyńskich.
— Pomniejszych bankierów! zawołał p. Villepont. — Dilingham pomniejszy bankier!....
— Nareszcie, mówił daléj lord Trelauney, oto jest kredyt nieograniczony u PP. Rotschild braci.
P. Villepont podskoczył na krześle, krzyknąwszy:
— Nieograniczony!....
— Zobacz pan czy weksel jest w porządku, rzekł lord — obojętnie.
— Najzupełniej w porządku, odpowiedział bankier, którego ręce zadrzały, a powstawszy zapytał się lorda, czy pozwoli kilka wyrazów powiedzieć swemu kasyerowi.
— Owszem panie możesz to uczynić.
Villepont poszedł do drugiego pokoju. Trelauney z uśmiechem przysunął się do drzwi i przyłożywszy do ucha maleńki rożek srebrny, słuchał:
— To niepodobna na dzisiaj, powiedział kasyer.
— Jednak trzeba koniecznie, rzekł z naleganiem Villepont.
Kasyer zesumował kolumnę cyfr i oświadczył:
— Nie możemy zadość uczynić, jak tylko dysponując częścią depozytów u nas złożonych.
— Więc dysponuj niemi!
— Pojutrze mamy 15-go, w którym to dniu blizko dwa miljony przypada do zapłacenia.
— Każ sprzedać na giełdzie wszelkie papiery depozytowe.
To jest niebezpiecznem, mówił kasyer, wiesz pan że kodeks zabrania takich operacyi!...
Złożemy w to miejsce inne wartości, w miarę zgłaszania się depozytaryuszów.
— Ale zachodzi jeszcze inna niedogodność....
— Jaka?
— Wszystkie papiery spadły na giełdzie, straciemy więc przeszło 400,000 franków.
— No, więc je straciemy, odparł sucho bankier wracając do gabinetu, w którym Trelauney zajęty był oglądaniem obrazów zawieszonych na ścianach. Jeden z nich przedstawiał krajobraz zamek z kratami, park i odnogę rzeki; bankier wszedłszy nie mógł widzieć łez w oczach flegmatycznego Anglika.
— Co ten obraz przedstawia? zapytał milord.
— Jest to jedna z moich posiadłości o półtory godziny drogi od Paryża, na trakcie do Rambouillet.
— Jak się nazywa to miejsce?
— La Christiniere, milordzie.
— Czy okolica ma duże sąsiedztwa?
— Tak jest. O trzy kilometry znajdują się dobra margrabiego Charmeney. Wielu sąsiadów szlachty posiada w okolicy prawo polowania, jednakże w tym czasie nowy dziedzic zamieszkał w okolicy, dziwna postać, która zastąpiła jeszcze dziwniejszą.
— Któż taki?
— Oryginał, żyjący samotnie jak niedźwiedź, pewien hrabia Nawarran.
— I ten hrabia Nawarran? sprzedał....
— On nie żyje jak mówią, choć nikt nie widział jego pogrzebu; lecz co bądź zamek Mesnil został sprzedany jakiemuś obieżyświatu, uczniowi Swedenborga.... magnetyzerowi, spirytyście i zarazem medium.... nazywającemu się kawaler Pulnitz.
— Słyszałem o nim w Londynie i Nowym-Yorku. Ten kawaler Pulnitz ma działać nadzwyczajne rzeczy....
Villepont widząc że gentelman oczekuje wypłaty listu kredytowego, przemówił tonem niby poufałym:
— Co się dotyczy rzeczy nadzwyczajnych milordzie, racz zostawić mi swój adres, a będę miał zaszczyt przesłać panu półtora miliona franków. Anglik udał zadziwienie i dodał flegmatycznie:
— O któréj godzinie?
Bankier przygryzł usta i odrzekł: — o czwartej milordzie pieniądze będą odesłane.
— Bardzo dobrze, powiedział Anglik zabierając się do odejścia.
Villepont zatrzymawszy go, odezwał się: — czy pan nie raczysz zażądać jakich wskazówek, lub objaśnień dotyczących naszego miasta?
— W rzeczy saméj nie znam nikogo, a chciałbym się poinformować co do rozmaitych klubów, co do abonowania loży w operze wielkiéj i włoskiéj.
— Mój Boże, zawołał bankier, racz mj dozwolić milordzie przedstawić sobie mojego syna, który jest obznajmiony z eleganckim światem stolicy. On może być bardzo użyteczny milordowi w tych rzeczach.
— Chętnie przyjmuję ofiarę pańską, odpowiedział Trelauney.
Villepont nacisnął sprężynę i w téj chwili ukazał się służący.
— Proś pana Raula aby tu przyszedł, rozkazał bankier.
Raul kończył właśnie swą toaletę, co tylko wyszedł fryzyer, a lokaj przedstawiał do wyboru je den z ośmnastu krawatów. Adryan Saulles huśtając się na krześle, zapalił cygaro de la rena. Puszczał on kłęby dymu do sufitu i smakował jak prawdziwy lubownik w wyborowym tytoniu dostarczonym z Hawanny dla niego.
— A więc, rzekł Raul, zostaniesz jeszcze jakiś czas w kawalerskim stanie?
— Dwa lub trzy miesiące może. Ten szarlatan, który taką głupią scenę wyprawił na balu u baronowéj, jest tego przyczyną.
— Baronowa zachorowała?