Strona:PL A Scholl Najnowsze tajemnice Paryża.djvu/51

Ta strona została przepisana.

— Oto co się nazywa być słowny milordzie, zawołał tenże.
— Pani Remeney czy jest uprzedzona o mojej wizycie?
— Tak milordzie oczekują cię. Czy pan domyślasz się, że jesteś niezwykłym człowiekiem, i że szczególną ciekawość obudziłeś w paryżanach.
— Ho! ho!
— Niepodobna ruszyć się nigdzie, żeby nie było mowy o panu.
— Paryżanie prawdziwie są bardzo względni!
— Podobno posunąłeś milordzie ekscentryczność aż do zakupienia ryczałtowego wszystkich akcyj towarzystwa żeglugi na morzu Azowskiem?
— Od czasu do czasu lubię puścić się na złe spekulacye. To dobrowolne poświęcenie zaklina losy i odzyskuje się z jednéj strony to, co z drugiéj puszczono na przepadłe.
— Co bądź, niektórzy bankierzy ubawili się kosztem pana, drudzy zaś powiedzieli a więc na prawdę milord jest bardzo bogatym.
Trelauney uśmiechnął się i rzekł:
— Kiedy zostanie podpisana wasza intercyza?
— Spodziewam się jutro milordzie. Baronowa Remeney ma zamiar prosić pana, żebyś był łaskaw być obecny téj ceremonii.
— Kto tam będzie?
— Kilka osób najbliższych; Robert Kodom, margrabina Bryan-Forvile, margrabia Charmeney....
— Czy sam?
— Ze swoją córką Blanką bez wątpienia, czy przyjedziesz milordzie?
— Tak jest!
Adryan wsiadł do ekwipażu lorda i obadwa w kilka minut później znaleźli się w przedsionku pałacu na ulicy Ponthieu. Baronowa przyjęła lorda Trelauney ze światową uprzejmością. Wanda jaśniała jeszcze wdziękami; zaślubiona w 18 roku życia, miała więc dopiero lat 36, a wyglądała jak by dwadzieścia dziewięć lat nie przekroczyła.
— Jeszcze sama, powiedział Adryan.
— Wiesz pan, odrzekła baronowa, że teraz na wizyty coraz późniéj przybywają.
— Czy nie ujrzemy anioła tego domu?
— Uspokój się pan, anioł wkrótce przybędzie. Musiał on widzieć jak panowie przyjechaliście i zapewne przyśpieszy swe pojawienie się.

VI.
Za piękna ażeby nic nie zrobić.

Baronowa nie skończyła jeszcze swéj frazy, kiedy panna Jadwiga weszła do salonu, uśmiechnięta z różami kwitnącemi na licach. Ukłoniła się obecnym i usiadła obok chrzestnéj matki, która pocałowała ją w czoło, a w pocałunku tym było coś tak tkliwego, że lord nie mógł powstrzymać się od zapytania baronowéj:
— Pani nigdy nie miałaś dzieci?
— Nigdy, lecz dla czego pan zrobiłeś mi to zapytanie?
— Gdyż zdaje się mi, że to jest niesprawiedliwością.
— Kocham Jadwigę jak moją córkę. Drogie dziecię urodziło się z rodziców wygnanych z Węgier; nie mogąc jawnie przebywać w Paryżu, nie byli zdolni dać jéj tego co wymagają formy urzędowe. Oni ukrywali się tutaj, a toby ich zdradziło. Jadwiga została mi przez nich powierzoną w chwili powrotu do ojczyzny; adoptowałam sierotę, a teraz pan Saulles przyjmuje na siebie słodkie obowiązki opieki, które dla mnie jedyne szczęście stanowiły.
Adryan ukłonił się. Jadwiga rzuciła nań tkliwe spojrzenie, które wyrażało: mam w tobie ufność zupełną. Kilka osób weszło jeszcze do salonu, lord wstał dla pożegnania się z baronową, która go zaprosiła na dzień jutrzejszy. Trelauney przyrzekł niezawodnie się stawić.
— Jest to rzecz bardzo uroczysta, małżeństwo, dodał z uśmiechem.
— Tak mniemasz milordzie? a pan zostajesz w bezżeństwie?
— O! nigdy nie można przewidzieć, jakim się sposobem upadnie, a potem patrząc oko w oko baronowéj, dodał znacząco: — Życie, to nieustanna! burza! w młodości kwiaty, w starości śnieżne zawieje!
Wymówiwszy to lord opuścił salon, zostawiając Wandę zdumioną, z usłyszenia piosnki śpiewanéj przez nią w wiośnie życia i do tego z ust nieznajomego, który zaledwie był jéj przedstawiony. Ten człowiek zna moją przeszłość! pomyślała ze drżeniem. W téj chwili wszedł nagle Robert Kodom; zdawał się być mocno wzruszonym, Wanda spojrzała nań lękliwie. Kodom wziął ją za rękę, i uprowadziwszy do sąsiedniego pokoju, rzekł:
— Grozi nam nieszczęście!
— Nie wątpię, odpowiedziała Wanda. Odkąd ów magnetyzer wszedł do tego domu! jeden dzień nie minie, aby jakiś wyraz, jakieś zdarzenie nie zaszło, bez przypomnienia tego, co powinno przepaść w niepamięci. Lecz powiedz, co takiego zaszło?
Bankier ścisnął jej rękę rozpaczliwie i rzekł:
— Twój mąż jest wolny!....
Wanda okropnie zbladła. — Wolny! zawołała a my jeszcze żyjemy?
— Wykopał on podziemne przejście i musiał uciec przez kanał. Czy on umiał pływać?
— On! igrał z nurtami Dunaju, pływając przeciw wodzie.
— Więc kanałem dostał się do Sekwany, a z tamtąd daléj.... daléj....
Bankier rozważał głęboko, potem odezwał się:
Rekin odpłynął tego samego dnia.... W tem tkwi zdrada. Furgat nas zaprzedał.... lecz komu?
— Pewien Anglik ztąd wyszedł....
— Jak się nazywa?
— Lord Trelauney.
— Przez kogo został przedstawiony?
— Przez Adryana.
— Trelauney! zawołał bankier, to on ów kolosalny majątek o którym tyle mówią, wiem teraz zkąd pochodzi! Źródło jego w Londynie tam zaprowadził go zapewne ten Madziar przeklęty, a kto wie? może nawet z nim do Paryża powrócił?
— Trzeba śpiesznie wyjechać, powiedziała Wanda z przerażeniem.
— Jeszcze nie, odrzekł Robert. Trzeba przedewszystkiem zaślubić Jadwigę z Adryanem, przyśpieszyć formalności i skończyć. Pojedziesz tegoż samego dnia po ich ślubie, a ja.... ja zostanę aby zwalczyć tych szatanów!
Kiedy Robert i Wanda prowadząc powyższą rozmowę trwożyli się strasznem przewidywaniem przy-