szłości, innego rodzaju scena rozgrywała się w sąsiedztwie. Mniemam, że nie zapomnieliście o zaciągniętym długu w karty 80,000 franków, które baron Maucourt przegrał do lorda Trelauney’a. Po wyjściu z restauracyi braci Provençaux, baron ofiarował rękę Yvonie Pen-Hoët, i usiadł obok niéj w koczyku darowanym jéj przez szczodrobliwość pewnego księcia. Ywona zajmowała drugie piętro domu na ulicy Champs-Elysées. Baron odprowadził ją aż do mieszkania; znalazłszy się w salonie, cisnął swój kapelusz i rzuciwszy się na fotel, zaczął rzewnie płakać.
— Co ci jest mój przyjacielu? zapytała go Bretonka.
— Oh, oh!... ty wiesz dobrze przegrałem do tego przeklętego Anglika i jeżeli nie zapłacę, zostanę wyrzucony ze wszystkich naszych towarzystw.
Yvona okazała gestem niecierpliwość.
— Jakim sposobem przegrałeś dzisiaj, czy już nie umiesz tasować kart?
— Zrobiłem woltę, odparł baron, lecz Anglik wyrwał mi talią i sam ją stasował.
— Cóż należy zrobić? zapytała Yvona.
Baron powstawszy, pocałował ją w czoło.
— Ty nie masz pieniędzy? rzekł miłośnie.
— Nie.... zaledwiebym zebrała jakie parę tysięcy franków, a do tego odebrałam protesta ze wszystkich stron.
Baron na nowo zaczął płakać.
— Nie kochasz mnie! zawołał łkając.
Yvona uklękła przy jego kolanach, — czy cię kocham? mówiła z pieszczotą, wiesz żebym zrobiła wszystko, aby ci pomódz....
— A więc, pożycz mi twoich klejnotów, rzekł baron.
Biedna dziewczyna otworzyła biórko w sypialnym pokoju.
— Oto jest wszystko co posiadam, wyrzekła.
Baron otworzył pudełko, w którem znajdowało się kilka pierścionków, dwie branzoletki, kolie, szczotki i guziki brylantam i ozdobione.
— Ah! ah! ziewnął, to zaledwie uczyni 20,000 franków.
— O! przecież wiesz, że reszta znajduje się w lombardzie.
Baron uderzył pięścią w stół z rozpaczy i zawołał:
— Trzeba raz skończyć z margrabiną; każ mi przynieść rzeczy potrzebne do napisania listu.
Yvona wykonała jego polecenie, a baron Maucourt napisał w sposób następujący:
Nr. 227, Alea Wagram.
„Jeżeli 50,000 franków, wymaganych przez tego nędznika, który jest w posiadaniu listów pani, pisanych do księcia L...., nie przyniesiesz przed południem według adresu wskazanego na ulicę Valois, jestem, w smutnem położeniu oznajmić, że listy twe tak czułe, zostaną natychmiast odesłane margrabiemu Bryan-Forville, szczęśliwemu mężowi pani. — Baron de M —”
Zapieczętował list i rzekł do Yvony:
Każ wrzucić to natychmiast do skrzynki pocztowej. Potem otarł oczy załzawione.
....Pani margrabina Bryan-Forville zadzwoniła, żeby jej przyniesiono czekoladę. Służąca postawiła na stole tacę i odsłoniła firankę u okna.
— Która godzina Anetto?
— Dziesiąta pani.
— Nie masz nic dla mnie?
— List pod adresem pani margrabiny.
— Ach zobaczmy. Margrabina otworzyła list i przeczytawszy pogniotła go z gniewem.
— Co za bezczelność!... szepnęła do siebie. Wypiwszy czekoladę, obwinęła się w płaszcz kaszmirowy i policzyła swe oszczędności, lecz w szkatułce znalazła tylko 1,200 franków. Margrabina westchnęła i wyjęła naszyjnik dyamentowy, który stanowił najcelniejszy podarunek w jéj wyprawie ślubnéj; następnie przywołała garderobianę.
— Józefino, przynieś mi suknię wełnianą ciemnego koloru.
— Pani margrabina nie ma sukni wełnianéj.
— A więc! pożycz mi twojéj i daj najstarszy mój kapelusz.
— Pani nie ma starych kapeluszów.
— No, to weź fiakra i pośpiesz do pani Sabury, której polecisz aby mi zrobiła stary kapelusz.
— Pani Sabury nie zgodzi się w żaden sposób na to.
— Te modniarki są bardzo dziwne! zawołała margrabina, one mają tyle miłości własnéj co pierwsze prima-donny.... Cóż ja teraz pocznę? Ah! pojadę przez ulicę Aubert i nabędę tam kapelusz; a jeżeli modniarka nie zgodzi się na to, pożyczę od kogo starego.
Margrabina kazała sprowadzić fiakra i wkrótce potem przybyła na róg ulicy Valois.
Pani Bryan-Forville weszła do galeryi w Palais-Royal i przebiegłszy pierwszy korytarz jaki napotkała, udała się na tę długą lecz smutną ulicę, z któréj ledwo kęs niebios jest widzialny. Znalazłszy dom wskazany, weszła na drugie piętro, gdzie baron czekał na nią i sam jéj drzwi otworzył.
— Bacz pani wejść, rzekł nizko się kłaniając.
W milczeniu weszła margrabina.
— Oto pan masz, rzekła rzuciwszy na stół naszyjnik — oddaj moje listy, za które płacę!
Baron obejrzał naszyjnik, potem rzekł:
— Jestem niesłychanie zmartwiony pani margrabino, naszyjnik jest bardzo piękny.... lecz muszę go pani zwrócić.
— Mnie zwrócić?... pan istotnie żartujesz.
— Niech mnie niebo od tego zachowa, przed kilku minutami listy pani zostały ztąd wyniesione.
— I gdzież teraz się znajdują?
— Nie wiem.
— Komu pan je wydałeś?
— Intendentowi wielkiego magnata jest bezwątpienia rozkochany w pani i teraz pojmuję....
— Nazwisko tego człowieka?
— Suryper.
— A jego pana?
— Lord Trelauney.
— Ile panu za to zapłacił?
— Ośmdziesiąt tysięcy franków, które byłem mu dłużny.