Strona:PL A Scholl Najnowsze tajemnice Paryża.djvu/56

Ta strona została przepisana.

— Ciebie? gdzież mogłem dawniéj cię widzieć?
— Oh! ja pana poznałem odrazu u hrabiego Nawarran i oddałbym życie za pana, gdyby tego zaszła potrzeba.
— To rzecz szczególna, rzeczywiście zdaje mi się...
— Pan żeglowałeś po morzach? — zapytał Suryper.
— Przez ośm lat.
— I pan sobie nie przypominasz gdzieś mnie widział?
— Nie.
— Było to w Kayennie!
— W Kayennie! zawołał Jan.
Suryper nie mógł odpowiedzieć, albowiem gwałtowne gwizdnięcie rozległo się w powietrzu, i w téjże chwili nastąpiło straszne spotkanie dwóch przeciw sobie pędzących pociągów. Wagony jedne na drugie zwaliły się, w około przedstawił się straszny widok pogruchotanych desek, potłuczonych drzwi i okien, potrzaskanych sztab żelaza. Zewsząd dał się słyszeć krzyk i jęki. Para buchała z uszkodzonych kotłów, jeden maszynista i palacz leżeli na drodze. Tu i owdzie na kilkanaście łokci leżała w pyle ręka lub noga, gdzieindziéj toczyła się głowa jak kula. Było to okropne widowisko, scena piekielna. Ci których uderzenie tylko ogłuszyło, wydostawali się powoli z kupy tych szczątków, i zaczęli oczyszczać drogę, silniejsi pobiegli do najbliższego stanowiska dla przyzwania pomocy. Jan powstał najpierwszy, albowiem w czasie wstrząśnienia, wsparł się na rękach i nogach, osłaniając sobą postać śpiącéj Ludwiki i tym sposobem utworzył nad nią pewien rodzaj sklepienia. Biedna obłąkana uśmiechała się do niego. Jan podniósł ją i opatrzył, miała tylko czoło skaleczone.
— Czy jest raniona? zapytał się Suryper.
— Tylko draśnięta nieszkodliwie, odrzekł Jan, a ty?
— Ja, mam nogi potłuczone.
— W istocie jednę nogę powłóczysz.
— I jednę rękę wybitą w ramieniu.
Jan obwinął mu szyję chustką, i zrobił pewien rodzaj wieszadła aby ulżyć ramieniu. Wieści o tym wypadku szybko rozbiegła się po całéj kolei i okolicy; baron Remeney oczekujący w Houdan w powozie na Jana, pośpieszył głównym gościńcem i wkrótce przybył na miejsce nieszczęśliwego zdarzenia. Jan kazał wnieść do powozu Ludwikę i Surypera, a sam usiadłszy na przodzie z Madziarem, rzekł do niego:
— Już czas skończyć z temi ludźmi Lecz przedewszystkiem potrzeba odszukać dziecięcia Ludwiki, aby się niedać podejść z żadnéj strony naszym nieprzyjaciołom.
W godzinę potem, powóz zajechał do dóbr, które lord Trelauney nabył od pana Villepont. Jeszcze w wagonie, Jan zdjął z siebie ubiór leśniczego, za pomocą którego spodziewał się że będzie przez siostrę poznanym; w miejsce kostiumu strzeleckiego wdział suknie właściwe, aby jako wielki pan i dziedzic zamku przybyć do téj posiadłości, gdzie niedawno Raul rozkazywał. Zabezpieczono okna kratami w pokoju Ludwiki, lecz ostrożność ta okazała się zbyteczną, bo łagodny smutek dziewczyny był jéj stanem zwyczajnym.
W czasie, podróży poglądała ona na okolice z zadziwieniem; zdawała się poznawać drzewa, a kiedy powoź mijał domek pod lasem, Ludwika otworzyła swe wielkie oczy i chciała wyskoczyć. Jan powstrzymał ją od tego, lecz on również przypominając sobie każdy szczegół, i ten dach czerwony pod którym upłynęła jego młodość i ten ogródek gdzie igrał dzieckiem, nie mógł powstrzymać się od uronienia łzy cichéj....
Sprowadzony lekarz z Houdan, nastawił rękę Suryperowi, polecając mu tylko kilka dni spoczynku. Wieczorem Jan wszedł do pokoju wiernego sługi i usiadł przy jego łóżku.
— Teraz żądam od ciebie ogólnéj spowiedzi. Więc to w Kayennie spotkałem się z tobą jak o tem wspomniałeś. Wiem o twojem dla mnie poświęceniu opowiedz mi twe życie, mam prawo go poznać.
Suryper podniósł się na łóżku, ażeby patrzeć w oblicze tego, któremu poświęcił swą przyszłość i tak zaczął:
— W chwili mego wejścia w stosunki ze światem, nie przeczuwałem, że kiedykolwiek potem wpadnę w nieszczęścia, lub mogę zejść z drogi uczciwości. Nie nazywałem się Suryperem, lecz bardzo pospolicie Piotrem Brunier — nazwisko nie mogące wpływać na żadne hazardowne przedsięwzięcia. Urodziłem się w Chartres, miasteczku bardzo spokojnem o którem nie wiele między ludźmi słyszano. Mój ojciec trudnił się przewozem rzeczy i zarobek dostateczny miał do utrzymania rodziny. Moja matka — dziś widzę ją jeszcze bladą i słabowitą, nieustannie czynną i biegającą to do stajni, obory, lub za interesami męża, czuwającą w cichości w domu nad dziećmi, z tem poddaniem się owych męczenników, których widziałem wymalowanych na obrazach w kościele. Chartres jest miastem wielce nabożnem, my mieszkaliśmy na jednéj z uliczek które górują nad katedrą, na spadku źle zabrukowanym i prowadzącym do niższéj części tego grodu. Droga matka moja szczególne miała nabożeństwo do Maryi Dziewicy, z cudów na okolicę słynącéj, uzdrawiającéj chore dzieci, któréj też opiece ludzie z wiarą powierzali swe mienie, swój dobytek. Miałem starszego brata zajmującego się furmankami, poganiającego parą dzielnych koni przystrojonych w liczne dzwonki i chomonta z niebieskiemi płatami. Byłem wyskrobkiem, to jest najmłodszym pisklęciem w gnieździe; między mną i moim bratem zachodziła wielka różnica, gdyż on liczył już lat szesnaście. Wychowany w zakładzie sióstr miłosierdzia, podobny byłem więcéj do rodziny matczynéj, jak to zwyczajnie utrzymują, że córki powinny się wrodzić w ojca, a synowie w matkę.
Kończyłem już dwunasty rok mego życia. Że zaś nie pochodziliśmy z rodziny obdarzonéj szczęściem i nigdy się nie trzymały nas pieniądze, nadto poniéważ nie wiele korzystałem z nauk z powodu mało rozwiniętych zdolności, przeto pewnego wieczora powiedział mi ojciec niespodziewanie, iż powinienem iść do terminu. Pracować! to mi niechciało pomieścić się w méj twardéj głowie; wyliczano rozmaite rzemiosła stosowne do naszego stanu, lecz żadne nie przypadło mi do smaku.
Znałem na placu Marceau dzielnego chłopca, pracującego dniowo przy mularce i umiejącego najświeższe piosnki Morainvill’a owego ludowego Berangera w naszéj okolicy, co mu też zrobiło wziętość w sąsiednich wsiach i miasteczkach. Mój brat utrzymujący oberżę bardzą uczęszczaną w Estampes mający się żenić, zaprosił go na swe zaręczy-