Chciałem odepchnąć od siebie naj więcej nacierających.
— Trzeba się mieć na baczności, — on się dąsa.
Odwaga zaczęła mnie opuszczać w pośród krzyku i obeg tych łotrów, szczęściem zjawił się dozorca, a natychmiast jakby siłą czarodziejską nastało głębokie milczenie. Człowiek z pękiem kluczów dostrzegłszy mój kłopot, przystąpił i rzekł:
— Za co zostałeś aresztowany?
— Nie wiem!
Wzruszywszy ramionami powiedział: — wieczna zawsze odpowiedź. Jednakże policya nie aresztuje pobożnych ludzi, którzy palą świece przed obrazem Madony! — Już miał odejść, kiedy krzyki pochodzące z jednego zakąta sali zwróciły jego uwagę:
— Héj, czy mnie chcecie zmusić zawołał abym między wami spokój przywrócił, potem obróciwszy się do mnie, rzekł:
— Masz pieniądze?
— Miałem 50 franków, ale mi je odebrano przy rewizyi.
— Tak zwykle u nas się dzieje. Możesz znaleść fundusze, jeżeli byłeś kapitalistą!.... Przynajmniéj osobna cela, samotność dozwoli ci żałować za grzechy.
Właśnie miałem prosić go o umieszczenie mnie w odosobnionéj izdebce, kiedy zjawił się drugi dozorca, a w uchylonych drzwiach dostrzegłem niebieski mundur żandarma. Dozorca zawołał:
— Surypere!
— To ja, — powiedziałem temu, który okazał dla mnie cokolwiek litości.
— Ach to wy? szukają was dla przesłuchania, daléj idź mój chłopcze.
Zaprowadził mnie do drzwi i oddał w ręce żandarma.
— Pójdź ze mną — rzekł obrońca porządku publicznego.
Byłem posłuszny. Poprowadził mnie przez różne schody i kurytarze wilgotne i ponure; na trzeciem piętrze o ile mogłem mniemać, kazał mi usiąść na ławce, następnie lekko zapukał do drzwi, nad któremi wyczytałem napis: Inkwirent sędzia N r. 7. Za minutę drzwi się otworzyły, żandarm wprowadził mnie do pokoju.
Dobry staruszek, postaci miłéj i spokojnéj siedział przy stole, zapełnionym mnóstwem papierów, oraz różnych książek. Na jednym rogu nizki człowiek, na którego widok zimny dreszcz przejmował, ż piórem za uchem, zbierał rozrucone akta, zażywając potężne dozy tabaki; był to pisarz sądowy.
Sędzia utkwił we mnie swe wielkie niebieskie oczy, z badawczą przenikliwością, ale razem dobroć wyrażającą, potem przeglądał akta w ogromny tom zeszyte.
— Nazywasz się Surypere? rzekł tonem zapytującym i nie dając czasu do odpowiedzi ciągnął dalej:
— Urodziłeś się w Marilhac. Trudniłeś się naprzód kupczeniem, a chodząc od wsi do wsi, od miasta do miasta przybyłeś nareszcie do Paryża, gdzie zamiłowanie do zysków nieprawych spowodowało, iż zostałeś dwukrotnie ukarany przez sąd poprawczy za oszustwo przy sprzedaży towarów.
Usłyszawszy tak skreślony bieg życia Nr. 34-go, dowiedziałem się o przymiotach mego nieboszczyka sąsiada ze szpitala. Urzędnik czytał daléj:
— W Paryżu oskarżony byłeś o należenie do szajki złoczyńców, których zostałeś głównym przechowywaczem rzeczy skradzionych.
Całą bandę schwytano, osądzono i potępiono, ty tylko jeden dotąd zdołałeś ujść przed poszukiwaniem policyi, lecz mimo tego byłeś skazany zaocznie na 5 lat robót więziennych. Ostatnia sprawka waszego stowarzyszenia uczyniła was głośnemi w Paryżu pod nazwiskiem bandy Pontaliar. Starca mieszkającego w Reuil, w domku zupełnie odosobnionym, którego głos ogólny oskarżał o skąpstwo, znaleziono przywiązanego do łóżka i na wpół uduszonego postronkiem, gdyż z powodu szamotania wpoił się w ciało i ścisnął za gardło. Domek został zrabowany od piwnicy do strychu; na własnym wózku starca, twoi towarzysze uwieźli zabraną zdobycz. Ten wózek stanowił ślad dla poszukiwań policyi. Już powiedziałem, o czem sam wiesz dobrze, że twoi współwinowajcy do wszystkiego się przyznali i oświadczyli, że byłeś głównym sprawca tego występku.
Starzec czytając miał ciągle oko zwrócone na moje oblicze. Byłem przygnębiony i nie znalazłem ani słowa na moją obronę. Przyznać się do przybranego podstępem nazwiska, chociaż doradzało mi to późniéj sumienie, było brać na siebie większą odpowiedzialność za infamią, niż za spełnienie samejże zbrodni, gdyby nawet kara była mniejszą, ale więcéj własne poczucie obciążającą. Zresztą wmówiłem w siebie tę pociechę, niby ze szlachetnéj hipokryzyi płynącą, że będę potępiony nie za własne, lecz za cudze występki. Urzędnik zlitował się nad moją słabością w obronie, dodał więc dobrotliwie.
— Nie masz nic więcéj do zeznania? twoje objaśnienie może wpłynąć na złagodzenie wyroku, może zmienić karę pięciu lat ciężkich robót, na zwyczajny areszt.
— Oh więzienie! pomyślałem, nigdy! Najcięższe prace, najbardziéj nużące wolę znosić, niż być pozbawiony świeżego powietrza. Wstręt do więzienia dodał mi energii, odpowiedziałem przeto:
— Przyznaję się do wszystkiego, panie sędzio.
— Czy oprócz tych którzy zostali ukarani, nie odkryjesz innych współwinnych przed sprawiedliwością sądu.
— Nikogo.
— Czy zgodzisz się wskazać tego, który ci dał schronienie przez sześć miesięcy, gdyż słuszne po wody skłaniają nas do mniemania, że miałeś wspólników; tego rodzaju zobowiązania do tajemnicy, darmo się nie robią.
— Nie mam nic dodać panie sędzio i jestem gotów wycierpieć karę.
— Kiedy goniłeś za majątkiem drogami nieprawemi, fortuna podążała sama do ciebie. Jeden z twoich wujów umarł w Auwergne, zostawiając ci część spadku, mogącą zapewnić twą niezależność i twój honor nietykalnym. Listy do ciebie adresowane, złożone zostały w trybunale, wiedzieliśmy mieszkanie w Paryżu twojego notaryusza. Uczciwy naczelnik jego kancelaryi swą przezornością, dopomógł nam wiele w wyśledzeniu sprawy. Teraz jesteś w naszych rękach i zupełne a szczere zeznanie, może jedynie spowodować litość sędziów. Powtarzam w twoim interesie, tylko czysta prawda zdoła cię ochronić od zesłania do Kajenny — rozważ dobrze.
— Już rozważyłem od dawna, sąd wydał wyrok, jestem w rękach sprawiedliwości, niech więc
Strona:PL A Scholl Najnowsze tajemnice Paryża.djvu/65
Ta strona została przepisana.