Strona:PL A Scholl Najnowsze tajemnice Paryża.djvu/67

Ta strona została przepisana.

opowiem jakim sposobem zostałem kapitalistą, bez mojej wiedzy.
Oprócz pracy obowiązkowéj dla rządu, skazanym na deportacyą zostawione są dwie godziny czasu na dzień do wypoczynku, któremi mogą rozporządzać wedle swéj woli. Jeżeli zechcą robić w tym czasie, to dochód do nich należy, i ten im święcie jest oddawany. O tém wcale nie wiedziałem. Korzystając z wolnego czasu, zajmowałem się robieniem zasuwek do drzwi, ustawiałem nawet kompasy na dwóch lub trzech domkach, posiłkując się skazówkami czerpanemi z książek naszego zacnego dyrektora. Co więcéj, urządziłem rury blaszane nad kominami, dymiących w czasach niepogody, nie licząc młynków będących pociechą drobnych dziatek.
Ale zebrane pieniądze, ten martwy kapitał cóż mnie mógł obchodzić? kiedy mi nie wolno było go użyć na moje osobiste potrzeby. Myślałem go posłać biednemu Saturninowi, lecz czas i rozbicia okrętowi przytem nie mogłem być pewny, czy nie zmienił mieszkania i majstra. Nakoniec piątego kwartału mego w Kayennie pobytu, byłem przywołany do dyrektora:
— Piotrze, rzekł do mnie, — oto 15 miesięcy upływa jak otrzymuję poświadczenia o dobrem twojem prowadzeniu się w zakładzie, jestem zadowolony z ciebie, prosiłem więc o ułaskawienie; lecz formalności w ministeryum są długie, a ja nie mogę popierać twego interesu na miejscu. Powiedz przeto mój przyjacielu, co mogę zrobić aby ci ulżyć w twem położeniu?
— Ach! panie, panie! niech cię Bóg błogosławi! nie pragnę tylko domku dla siebie... gdybyś mógł przeniknąć jakbym go upiększył, wycackal!
Powiedziawszy to schyliłem się do jego kolan. Podniósł mnie łagodnie i rzekł:
— Prosisz mnie o rzecz bardzo trudną, mój biedny Piotrze. Potrzeba aby się 20 zebrało, dla uformowania nowéj wioski, a ja nie znam 19 innych zuchów w zakładzie, żeby twój przykład naśladowali. Jednakże spróbujemy zaraz.
Zadzwonił i w téj chwili wszedł urzędnik.
Czy nie umarł téj nocy który z ułaskawionych?
— Tak jest panie dyrektorze, w téj chwili właśnie przyniesiono do podpisu akt zejścia Ludwika Foueheux zmarłego na febrę téj nocy. Wskazawszy mnie urzędnikowi, powiedział dyrektor.
— Zaprowadź Surypera do domu Ludwika Foucheux. Obejrzysz mieszkanie i zdasz mi raport o tém, coby z ruchomości w nim brakowało. Będę nadal czuwał nad tobą Piotrze, staraj się zawsze być uczciwym człowiekiem.
Stałem nieporuszony, zmięszany, upojony radością. Urzędnik skinął, abym poszedł za nim i zaprowadził mnie do mojéj własności. Mojej własności! byłem więc u siebie, u siebie!

XVII.
Samotność.

Domek mój był nędzną chałupką, ale dla mnie zdawał się pałacem. Cztery ściany na podmurowaniu łokieć wyżéj nad grunt wilgotny, z drzwiami 1oknami na wszystkie strony, stanowiły ów budynek; wchodziło się doń po wschodach przejrzystych. Dwie izby przedzielone drewnianą ściana i dosyć widne zewnątrz podwórza, w jednym rogu kuchnia umieszczona — oto całość mojego pałacu, bo stajnie i obory kosztem osadnika stawiane być musiały.
Każdy domek oddalony był od drugiego o jakie 80 kroków; pole doń przyległe 200 metrów długie a 100 szerokie, stanowiło także własność jego mieszkańca. Stosownie do działalności deportowanego, pole to przemieniało się w folwark, albo ogród, lub w jedno i drugie; niektóre nawet posiadłości miały pozór skombinowany ogrodu kwiatowego i angielskiego parku, tam też można było przeczuwać obecność kobiéty.
Miejscowa administracya zachęcała do małżeństw pomiędzy deportowanemi płci obojga. Kobiéty wysłane za karę, zostają pod nadzorem zakonnic w poblizkim klastorze zwanym N. Panny z Chartres, do czasu dopóki się przez małżeństwo nie wyemancypują. Dozwolonem jest nadto penitencyonaryuszkom widywanie się z deportowanemi zewnątrz klasztoru, ale sposobność ta rzadko im się zdarza.
W piętnaście dni blizko przeistoczyłem moją chatkę. Zostawiono mi sprzęty mojego poprzednika, za summę nieznaczną. Oczyściłem i upiększyłem to gniazdo pająków i niedźwiadków, zamieniając na raj ziemski Moje okna zasłonione płótnem żaglowem, przecięły drogę ossom i wszystkożerczym muchom, zrewidowałem szczegółowo budynek dający schronienie termitom, szarańczy, szczypawkom a niekiedy i rako-pająkom. Czułem się szczęśliwym.... szczęśliwym? tak, ale z czczością w duszy, która wszędzie towarzyszy człowiekowi kiedy jest samotnym. Nadewszystko podwajała mój smutek ta okoliczność: że w czasie świąt i wypoczynku, podwórze moje napełniło się dzieciakami z sąsiedztwa. Trzeba im było fabrykować piszczałki z drzew świeżo rozwiniętych i dudki grające z szyjek gęsich, a moje wietrzne młynki zrobiły mnie popularnym śród drobnéj gawiedzi.
Przyszła mi myśl adoptować jednego z tych malców. Zwróciłem oczy na pewnego blondynka, około trzech lat mającego. Matka jego dobra kobiéta, przez sześć lat pobytu w Kayennie, dała sześciu obywateli swéj ojczyźnie, a była to ciężka sprawa utrzymania się z tylu potomstwem dla niedostatnich rodziców, gdyż rząd bardzo oszczędnie opatruje przyszłych kolonistów. Ojciec potrząsł głową i milczał, ale Normandka skoro zrozumiała o co chodzi, wziąwszy się pod boki, strofowała mnie oburzona w narzeczu prowincionalnem, mówiąc:
— Aha! na to trzeba łożyć starania przez lat kilka, aby wam potem oddać swoją krew i ciało?...
Zrobię tu uwagę, że jakkolwiek wiele kobiét deportowanych, skazane były na wywiezienie z kraju za dzieciobójstwo, nie zatłumiał przecież występek instynktu macierzyńskiego, odzywającego się z całą siłą; poczuły się na gruncie legalnym. Przez tego rodzaju związki skazanych, Anglicy ufundowali bogatą i kwitnącą kolonią w Sidney. Obecnie, w mieście które przez swe bogactwa i wspaniałość, rywalizuje z największemi stolicami Europy, publiczne urzędy, banki i inne ważne stanowiska znajdują się w ręku wnuków tych, co byli zesłani za karę do Bontany-Bay.
Takie i tym podobne uwagi przychodziły mi do głowy, lecz rozmyślania nie zaludniają samotności, albo ją źle zapełniają. Pielęgnowanie ogroda z zamiłowaniem, ukoiło na pewien czas żądzę ojcostwa. Napawał mnie pociechą widok pnących się winnych latorośli, dojrzewających winogron, jak niemniéj kukurydzy, któréj liście z zielonego koloru