Strona:PL A Scholl Najnowsze tajemnice Paryża.djvu/69

Ta strona została przepisana.

— Posłuchaj mnie pani, — odezwał się znowu ze słodyczą, Trelauney. Mogę ci zwrócić Ludwikę, lecz zupełną oddać jéj nie podobna, bo jéj duszę chmury otaczają, rozum dziewczyny jest przy ćmiony...
Magdalena wyciągnąwszy dłonie, zawołała:
— Zaprowadzę ją do domku, być może iż śród drzew między któremi wyrosła, otoczona memi staraniami, może odzyska przytomność umysłu. Klęknąwszy wieczorem przed krzyżykiem, który jéj dałam przy pierwszéj komunii, powróci do swych codziennych modlitew; panie gdy się modlimy, zstępuje z niebios duch co nas oświeca. Ta mgła jéj rozum otaczająca pierzchnie, a ja odzyskam me dziecię...
Trelauney ujął rękę staruszki i scisnął serdecznie. Wtedy Magdalena spojrzała mu w oczy i długo długo wpatrywała się w jego ciemne włosy, blond faworyty i twarz wybladłą... a potem krzyknęła:
— To ty Janie!...
Lord kładąc palec na ustach, rzekł: — milczenie! I wziąwszy ją w swe objęcia, z wylaniem serca ucałował. Magdalena nie opierała się pierwszemu wzruszeniu, lecz nagle odsunęła go od siebie i zapytała:
— Janie! na co to przebranie? jaką dramę przedemną odgrywasz, jakim sposobem zostałeś bogatym? Możesz jawnie przebywać w naszéj okolicy, albowiem panowie Villepont obawiając się skandalu, nie zaskarżyli cię przed sądem. Chcę wszystko wiedzieć, rozumiesz mnie Janie.
— Matko, odpowiedział tenże, — wszystko ci opowiem, jak nadejdzie dzień upragniony, który nie jest dalekim, mam nadzieję... Gdybym miał sobie jaki występek lub nawet zbrodnię do wyrzucenia, wiesz żebym nie był zdolny skłamać przed tobą. A więc zawierz mi, że możesz przycisnąć mnie do swego serca.
Tu nastąpiło głuche milczenie, — nareszcie odezwała się Magdalena:
— Wierzę ci, — chciałabym ci wierzyć... ty nie będziesz nigdy wspólnikiem tych, co zamordowali mego biednego Piotra...
— Wiem że mojemu urodzeniu towarzyszyła krwawa tajemnica, odpowiedział Trelauney.
— Nawzajem ty teraz milcz! zawołała Magdalena przerażona. Ci ludzie czuwają wszędzie.... Trelauney otworzył drzwi i rzekł:
— Chodźmy odwiedzić Ludwikę.
Na drugiem piętrze spała siostra Jana. Oddech jéj był nierówny, chwilowe oznaki przestrachu dawały się spostrzegać na twarzy nieszczęśliwéj. Magdalena uklękła przy łóżku; wzruszenie wstrząsało tém biednem sercem. Następnie wstała i pochyliwszy się nad łóżkiem, złożyła lekki pocałunek na czole obłąkanéj.
— Trzeba ją przeprowadzić do domku, — rzekł Jan. Czterech ludzi z lektyką oczekuje przy drzwiach, jutro Ludwika obudzi się w swojéj izdebce, a wy czuwać nad nią będziecie.
— Lecz jakim sposobem przenieść ja bez przebudzenia?
Jan wziął z kominka flaszeczkę i cieczą w niéj znajdującą się zwilżył gąbkę.
— Daj jej tem oddychać co kilka minut w czasie podróży.
Był to niezwykły widok, kiedy czterech barczystych ludzi niosło przez las ten drogi ciężar. Magdalena szła obok lektyki, a służący zamkowy postępował naprzód z latarnią. W pewnych przestankach orszak zatrzymywał się dla wypoczynku, Magdalena zbliżyła do ust Ludwiki gąbkę napojoną chloroformem. W godzinę potem nieszczęśliwa obłąkana, spiąc ciągle, znajdowała się w téj samej izdebce, gdzie jéj dziecinne lata upłynęły.
Kiedy przenoszono Ludwikę do dawnej siedziby, Trelauney i Madziar siedzieli razem w małym salonie zamku przez nich teraz zajmowanego.
— Oto ostatnie wiadomości które odebrałem, — rzekł Trelauney:
„Dziecię porwane przez poetę i gałganiarkę, stosownie do rozkazu Raula Villepont...jakiego się podjął wykonać Combalou, dziecię Ludwiki Deslions nakoniec powinno być w klastorzc Ś-go Jana Laterańskiego... gałganiarka przechowała tę małą istotę....
— Jak się nazywa ta kobiéta?
— Matka Hewecya.
Madziar nagle się poruszył i zawołał:
— Hewecya! ależ słyszałem że tak nazywano nieszczęsną, któréj dziecie zamordował Robert Kodom.
— Nic nie byłoby w tém dziwnego, — odparł Trelauney. Bezwątpienia ów ajent Combalou, który zajmował się pierwszą zamianą, wziąwszy dziecię téj kobiécie, teraz oddał jéj inne.
— Kiedy pójdziemy wyrwać z pazurów dziecinę, która płaci dług zaciągnięty przez inną nieszczęśliwą istotę?
— Pojutrze, — odpowiedział Trelauney. Surypere będzie nam użyteczny w tém przedsięwzięciu... Mniemam że już wtedy zdrowszym się uczuje, więc przepędzimy noc w klasztorze Ś-go Jana.
— Co się stało z Villepontami?
Trelauney z uśmiechem rzekł: — W końcu tygodnia Villepont ogłosi swe bankructwo.
Madziar długo rozważał nareszcie zapytał się:
— Kiedyż na mnie przyjdzie kolej?
— Mój przyjacielu, daję ci słowo honoru, że za trzy miesiące Wanda będzie w twojéj mocy.

XIX.
Transport więźniów.

Bardzo rano Trelauney siedział już przy łóżku Surypera, który spędziwszy noc dobrze, mógł daléj opowiadać o swoich nieszczęściach.
— Wyspa Kayenna, szczególniéj w początkach zimy, podlega bardzo zmiennéj i przykréj jak tylko można sobie wyobrazić temperaturze. Cała kolonia zabrała się do spoczynku śmiertelnym strachem przejęta. Wiatr ryczał na dworze; wśród poświstów uraganu słyszano przeraźliwy krzyk czajek; wielkie drzewa nad brzegiem rzeki burzą miotane, wydawały odgłosy tak lamentujące, że mimowoli smutek duszę ogarniał; o północy cały zgiełk burzy zlał się w jeden straszny trzask i łoskot. Wyniosłe palmy stawiając długo czoła wichrowi, zaczęły się naraz łamać niespodziewanie. Kiedy nad ranem wstałem, niebo było spokojne, ani jedna chmurka jego przejrzystego błękitu nie kaziła. Owady latały w promieniach słonecznych; o statku zostającym w niebezpieczeństwie nie otrzymano jeszcze żadnych wiadomości.
Dzień postanowiłem przepędzić w lesie. Brakowało mi szopy, a mozolna praca ścinania i obrabiania drzewa, wymagająca siły, czyniła mi nadzieję,