nem, że popełniła zbrodnię i to potrzykroć, ale ulegała tylko tej fatalnéj niewidoméj sile, która pcha do czynu cierpiących konwulsye i epileptyków. Ona była niewinną! Światło zabłysło w mém umyśle... było to, co nasi wiejscy proboszczowie nazywają opętaną chwilowo; choroba do wyleczenia, dusza do wzmocnienia, wymagająca poświęcenia i uczucia, do czego sił mi nie zbywało. Byłem zdolny ponieść tę ofiarę. Zrobiłem postanowienie stanowcze, bo gruntujące się na miłości, odzyskania domowego spokoju.
Mając taki cel sobie wytknięty, myślałem, iż teraz zamiast jednego, będę miał dwoje dzieci do pielęgnowania i dla tych dwóch istot poświęcę się zupełnie. Tak myśląc byłem moralnie silniejszy, na wszystko odważny, chociaż brakowało mi mocy abym przez cały tydzień zdołał ukryć walkę, jaką rozum toczył nieustannie z sercem.
Martyna nareszcie spostrzegła moją niespokojność, moje ciągłe pomieszanie. Starała się ona pocieszyć mnie, podzielić moje zmartwienie; nawet w obec mego uporczywego milczenia, obawiała się okazać niedyskretną i dla tego o wyznanie na mnie nie nalegała.
Pewnego razu zostawiwszy w polu narzędzia rolnicze, przybiegłem do domu, jak nowożeniec w obawie iż go minie pierwszy kontradans. Uchyliłem płócienne firanki przed oknem zawieszone dla osłonięcia Petronelli od zbyt gorących pocałunków palącego słońca. Dziecina siedząc z powagą na środku izby, obwijała nogi lalki, którą nożem wystrugałem. Martyna spoczywała na krześle oświecona promieniem z przeciwległego okna, zdawała się być statuą świętéj, otoczona niebiańską aureolą.
Nie, zbrodnia nie zamieszkiwała w moim domu! Ten błogosławiony spokój, to poddanie się losowi, I ten szczytny wdzięk porządku i pracy, nie mogły mieć związku ze ziemi skłonnościami. Wszedłem do izby jak najciszéj, niepostrzeżony przez malutką, zajętą ubieraniem swojéj lalki. Kiedy się obejrzała i spostrzegła moje przybycie, skoczyła z radością, trzepocząc rękami i nóżkami. Martyna zarumieniła się, potem zbladła; wrażenie podobne, już kilka razy zauważyłem, a teraz mocniéj mnie zadziwiło.
— Oczekiwałam cię dopiero z zapadnięciem nocy — powiedziała, nadstawiwszy czoła do pocałunku, wszakże wziąłeś obiad ze sobą.
— Tu nie idzie o mój obiad, ale o to, że mnie wzięła ochota uściskać was obie, i zrobić wam niespodziankę. Idąc, przyszła mi do głowy myśl szczególna, naprzykład; kiedy takie ciepło na dworze, drogi na brzegu rzeki są świeżo wysypane piaskiem, kiedy wiewiórki skaczą po drzewach, a papugi swarzą się z kassikami, korzystajmy z tak pięknego czasu po południu i chodźmy na przechadzkę. Daléj ubierz się na poczekaniu, lewa noga naprzód, marsz!
Odzyskałem rok dwudziesty mojéj młodości podczas tego dnia szczęśliwego. Och tak dobrze jest wprowadzić w wykonanie natychmiast myśl dobrą i niespodziewanie przychodzącą. Za każdym krokiem sprzeczaliśmy się kto poniesie malca, kiedyśmy napotkali jaki owad lub kwiatek, kto go pierwszy poda Piotrusi. Całe szczęście ludzkie składa się z takich drobnostek, trzeba tylko dusz pojmujących się, aby były szczęśliwe. Pierwszy raz ujrzałem moją żonę prawdziwie swobodną, ufającą, wylaną, serdeczną. Jakże sobie dziękowałem za moją łagodność i przemilczenie poznanéj tajemnicy.
Wróciliśmy do mieszkania krokiem ociężałym, utrudzeni tym rozkosznym trudem, który męczy ciało, ale duszy skrzydła przypina. Petronela spala na rękach swojéj matki. Ach panie, gdybyś to czuł co ja w tcnczas czułem! łagodny promień słońca, pęk kwiatów uzbieranych po drodze, żona rozkosznie wspierająca się na mojem ramieniu, i dziecina igrająca przy nas, oto obrazek najszęśliwiéj przebytego dnia w calem mem życiu! Mój Boże ten dzień nigdy już nie miał dla mnie powrócić; nigdy! te kilka godzin razem spędzonych, śród wzajemnych wynurzeń serca, idąc ręka w rękę tak weseli, z czołem tak pogodnem jak ten wieczór przy zachodzącem słońcu — to wszystko już się nigdy nie powtórzyło.
I znowu nadeszła zima z jej wszystkiemi nieprzyjemnościami, uraganami i burzami na morzu. Opatrzyłem jak najlepijé mój domek, przeciw wszelkim zmianom powietrza; suty ogień palił się na kominku, aby moim dzieciom to jest Petroneli i żonie zimny, słotny wiatr nie dokuczał w naszym skromnym zakątku. Jednak mimo ostréj pory czasu, zajęcia wypędzały mnie z domu. Trzeba było przygotować się do wiosennych zbiorów, gdyż mieliśmy dwa razy zimno do roku. Pod moim zarządem pracowało sześciu tęgich pomocników, których przy robocie trzeba było pilnować. Za to z nadzieją widziałem zasiewy w dobrym stanie, oczekujące tylko słonecznych promieni, aby się wzmocniły. Moje rachuby otrzymania w Kwietniu znakomitych korzyści nie mogły być płonne. Nadszedł ten miesiąc tyle oczekiwany, ale sprowadził także straszną febrę, która peryodycznie wyludniała Kayennę.
Opowiadają, starzy, że co pięć lat febra odwiedza tę wyspę. Kiedy zapomni swéj wizyty w ciągu lat dwudziestu naprzykład, to prowadząc ściśle swoje rachunki, przez lat cztery z kolei grasuje zajadle, aby wybrać należny sobie haracz śmierci. Byliśmy właśnie w jednym z tych peryodów i tylko narzekania słyszano w całéj kolonii. Dwaj lekarze szpitalni, oraz ich pomocnicy, literalnie całemi dniami byli zajęci. Kumoszki w pewnym już wieku, wołały używać leków od czarownic indyjskich; połykały piaye z niemałym wstrętem wprawdzie, ale też i z dobrą wiarą która ich ocalała.
Piaye, jest gatunek lekarstwa powszechnego na wszystkie choroby, ani mniéj ani więcéj jak nasze proszki z perlimpinpiny u handlarzy jarmarcznych, z tą różnicą tylko, że proszki i balsamy naszych szarlatanów są zawsze złożone z materyału zaprawionego anodynami; tymczasem piaye, robią się z roślin działających na umysł i wolę, to jest zwykle zabijają lub leczą. Śmiertelność nie wielką była w S-t Laurent, lecz z Hattes i stolicy dolatywały groźne wieści, tutejszą ludność przestraszające. Uczuwano w powietrzu, że epidemia jeszcze się nieusadowiła, ale już posiała swe gońce.
Klimat Guyanny, mianowicie francuzkiéj, nie jest tak zabójczy, jak go deportowani czasów wielkiéj rewolucyi przesadnie wystawili. Zgubne febry skoro im tylko wcześnie starają się zaradzić, są rzadko śmiertelne, trzeba się tylko zabezpieczyć przed czę-