Strona:PL A Scholl Najnowsze tajemnice Paryża.djvu/81

Ta strona została przepisana.

rzyła na wieży, kiedy trzymając na rękach ciągle uśpioną Cecylkę, wraz z workiem w którym znajdowały się suchary i napój trzcinowy, przybyłem nad brzeg do méj kryjówki. Ukląkłem na piasku, aby zmówić ostatnią modlitwę za umarłą. Potem umieściłem najwygodniej dziecinę, okrywszy ją ciepłemi chustkami; tym sposobem spoczywając we środku mego małego statku, który dobrze się trzymał na wodzie, zasłonięta była od wiatru i przykrości takiej podróży.
Nakoniec oskrzydliwszy dziecinę nogami, wsparty na dwóch burtach łódki, puściłem ją z biegiem rzeki. Otóż płyniemy w imie Boże! Zgarbiony żeglując ku morzu, starałem się trzymać prawego brzegu z powodu koniecznéj ostrożności. Łodzie wielkich okrętów stały po stronie francuzkiéj gdzie woda głębsza, lecz moja barka podobna do łupiny orzecha, nie wymagała tego, bo dostateczną głębokością dla niéj były dwie stopy wody, więc każdy jéj kierunek był dla mnie dogodnym; czasami tylko doświadczyłem wstrząśnięcia, co przypisywałem podwodnym skałom. Minąłem St. Louis bez wypadku, wybiła wtedy jedenasta. Mogłem rozróżnić światełka w mieście, a niekiedy dał się słyszeć okrzyk szyldwacha, — kto idzie! — co mnie trochę zaniepokoiło. Rzeka Maroni jest bardzo dogodną dla żeglugi.
Wiatr ciągnący z lądu i z morza przedstawia znakomite korzyści; doświadczeńszy odemnie marynarz byłby umiał spożytkować takie zmiany, ja też przyrzekłem sobie zrobić żagiel na pierwszym przystanku, teraz najwięcéj mi chodziło o zyskanie na czasie, dla tego pracowałem z całéj siły wiosłami, a tak jednostajnie aby nie przebudzić malutkiéj. Mój Boże! myślałem, jak ona zdoła wytrzymać tę przeprawę, ona co była przyzwyczajona do pieszczot, i wszelkich wygód dziecinnego życia? W tych to ponurych godzinach Bóg jest najwyższą ucieczką... Przypomniałem sobie, że to była właśnie pora w któréj ptaki wylęgają pisklęta, miałem też przy sobie krzesiwo do zatlenia w potrzebie ognia, cieszyłem się więc naprzód, iż będę mógł uraczyć moją córkę jajami na miękko, skoro się tylko przebudzi.
Potem, jak zostanie zdziwiona, ujrzawszy się na wielkiéj rzece, ona co nie była daléj jak przy płocie domu. A jéj matka! gdy się o nią zapytał Ach jej matka!... popędzałem łódkę, ażeby odegnać myśli, które mnie niepokoiły.
Już nocne cienie blednąc zaczęły; słabe fosforyczne światełka zwiastowały świt dzienny, świegotanie ptasząt rozpoczęło się śród gałęzi. Niebo w tych stronach zwykle ciemno szafirowe, osrebrzyło się na widokręgu. Rośliny nad brzegiem wód zaczęły drgać listkami, jak budzący się ze snu, który poziewając ręce wyciąga. Cecylia spała ciągle! jakby mi chciała oszczędzić swego podziwienia i kłopotów w chwili kiedy oczki otworzy.
Mój mały statek muskał wody jak jaskółka. Nagle dzień zajaśniał, żywo, promienisto jak stuczne ognie. Nurt rzeki przeszkadzający biegowi méj wątłéj barki, teraz silniéj uderzać zaczął. Słyszałem groźne grzechotanie, które wkrótce się wyjaśniło. Rodzina rekinów, głodna bezwątpienia, ciągle nam towarzyszyła. Odpiąłem więc wiosło i uderzyłem niém z całéj siły w sam łeb dowódcy prowadzącego bandę, drzewo się ześlizgnęło po łuskowatéj skórze potwora, który nawet nie poczuł mego uderzenia.

XXVIII.
Przez lasy.

Postanowiłem oszukać moich towarzyszów podróży, mimo uporu z jakim mnie ścigali. Skierowałem więc mój statek ku brzegowi rzeki, gdzie liczne a płytkie rafy, niedozwalały płetwom tych potworów wcisnąć się dla niskiego stanu wody. Wylądowałem, zostawiając mą kawalkatę rekinów o kilkaset kroków. Wziąwszy na barki moją łódkę z całym ładunkiem, wyszukałem miejsca dobrze zasłoniętego przed palącemi promieniami słońca, gdzieby mój obóz na cały dzień założył. Uniosłem z sobą łódź aby nie zostawić śladu méj ucieczki. Znalazłem jedno ustronie dla mnie dogodnéj w téj strefie kiedy rośliny nie są pod wodą, wegetują niezmiernie szybko, tak że jeden dzień cuda stwarza, zmieniając widok okolicy do niepoznania.
Bogactwo krain tropikalnych pod względem roślinności jest wspaniałe, różnorodne. Tam to żyją palmy i niezliczone gatunki drzew bez nazwy, obciążone fantastycznemi kwiatami, pełne uroczych, i świetnych barw, jakby w czarodziejskiéj krainie. Kiedy więc Cecylka otworzyła jedno oczko, została tem olśnioną, a gdy otwarła oba, zaczęła klaskać w rączyny.
— Pięknie, pięknie, wyszczebiotała, całując mnie.
Miała zaledwie dwa lata, więc nie mogła jeszcze wszystkiego wypowiedzieć, lecz umiała już znakami wyrazić swa radość i zmusić do jéj podzielenia. Ładnie, ładnie powtarzała, łącząc gęsta z każdym wyrazem. Ale okrzyk, którego się najwięcéj obawiałem, wydarł się z usteczek Cecylki.
— Mama! mama!
— Przyjdzie, — trochę późniéj, wyjąkałem. I żeby ją zabawić, zrobiłem dla niéj wielki bukiet z cudnych kwiatów. Kiedy dziecina skubała listki, tymczasem pomyślałem o przygotowaniu śniadania i teraz nie zawiodły mnie poszukiwania. O kilka kroków od naszej oazy, znalazłem gniazda kassyków, wiszące rzędem na gałęziach, aż je uginały swym ciężarem. Ptaki nie pozwalały się obojętnie rabować, obsiadły więc gęsto sąsiednie drzewa, krzycząc przeraźliwie i urągając méj napaści. Pusty żołądek nie ma uszów; zbierałem jednak mą zdobycz oględnie, bo nasz statek nie mógł być przeciążony.
Cały dzień przeszedł dziecinie wśród nieustannych niespodzianek. Wszystko dla niéj było ładne, nowe, cudowne; zaledwie dwa lub trzy razy wspomniała o matce, upojona błogiemi zapachami natury, których jeszcze nie znała. Ze zmrokiem zmęczona bieganiem, zamknęła oczęta. Nie zapomniałem o prześcieradle i przywiązawszy go do dwóch giętkich gałęzi za pomocą sznurka, który mnie nigdy nie odstępował i zyskał pierwszy uśmiech Martyny, zrobiłem wygodną kołyskę dla ukochanéj Cecyiki, w środku méj łodzi. Wiatr pracował za nas, płynęliśmy nie wiem wiele już węzłów na godzinę. Téj nocy, we dwa dni po spełnionéj zbrodni, ośmieliłem się znowu myśleć o przyszłości, któréj biedni nigdy nie mogą ujarzmić. Bezwątpienia Bóg pozostawił jedyną nadzieję dla nas pozbawionych pociechy na tym świecie.
Cudny krajobraz nam towarzyszył; w około taż sama roślinność, wszędzie kwiaty, liście, ptaki w po-