Strona:PL A Scholl Najnowsze tajemnice Paryża.djvu/82

Ta strona została przepisana.

wietrzu, słońce promieniste na niebie. Badałem brzeg, aby upatrzyć miejsce do wylądowania. Mała już otwarła oczki, poglądając na okolicę z zadziwieniem; kołysanie barki mocno ją ucieszyło. Sprowadziłem ją na tór rzeczywistości tego świata, dając jej jajko, które przez oględność, starałem się upiec przed wyruszeniem ze stanowiska. Urządziłem prędko naszą sypialnię w gęstwinie jakby umyślnie na to przeznaczonej. Ach! jak tam było rozkoszne, jak się czułem szczęśliwy sam, bezpieczny, mając moją malutkę przy sobie. Skrzesałem ognia dla zapalenia gałęzi na naszą kuchnię, a w tem dał się strzał słyszeć, wraz z potężnym okrzykiem hura, rozlegającym się w okolicy. Straszne przeczucie przeszyło me serce: jest to pogoń za mną pomyślałem.
W pierwszej chwili chciałem uciekać, zebrałem więc moje manatki i wziąłem Cecylkę na ręce, oraz fuzyą umieściłem na ramieniu, kiedy przypomniałem sobie, iż Francya zawarła umowę z Holandyą o wydawanie zbiegów z jej posiadłości; tędy przeto ucieczka do Europy była mi niepodobną. Przedewszystkiem naglącą było dla mnie potrzebą ukryć mój zbawczy statek, porwałem go więc i uniosłem w gęstwinę lasu, gdzie schowawszy, dla zatarcia śladu, pokryłem gałęziami i pnącemi się roślinami. Dopełniwszy tej ostrożności, zrobiłem z deski siedzenie na mych plecach, przywiązawszy go wiekuistym sznurem do bark m oich, i na niem usadowiłem Cecylkę, a ona objęła mnie rączkami za szyję. Tym sposobem mogłem puścić się przez gąszcze lasu, nadstawiając ciągle uszów, jak raniony jak raniony jaguar.
Hałas coraz się przybliżał do mnie, tak dalece że słyszałem głosy rozmawiających żołnierzy francuzkich; wszakże to oni mnie śledzili, bo nie oddaliłem się więcéj nad 40 mil, od miejsca mojej ucieczki. Jakim sposobem zdołali wykryć ślad, w którą stronę uszedłem?
Coraz bliżej słyszałem, jak się zachęcano do poszukiwania. Zakopałem się przeto w jedną nieprzejrzaną masę krzaków i pnących się lianosów; dziecina jakby przeczuła niebezpieczeństwo, przytuliła się do moich piersi. Bog wie jak długo zostawałem w tém okropnem położeniu, obrócony twarzą, ku ziemi, mając ręce pokaleczone kolcami, skłóty od owadów, w ciągłéj obawie aby nie być ukąszonym przez jaką gadzinę gnieżdżącą się na wilgotnym gruncie, nie bezpiecznym dla méj córki. Wtém nagle uczułem, iż się ziemia podemną zaklęsła i że lecę wraz z moją dzieciną, którą trzymałem z całéj siły w jakąś przepaść, gdzie upadłem zemdlony.
Kiedy wróciłem do przytomności, Cecylka cudownym sposobem ocalona, bawiła się błotem, w którém ugręzłem. Światło dochodziło do nas przez wązkie rozpadliny niedozwalające przejścia człowiekowi, nawet równie jak ja szczupłemu. Znajdowałem się w wydrążeniu ze cztery metry szerokiem, a do trzech wysokióm, do którego otwór został zasunięty. Ze ścian sączyła się woda gęstawa i za dotknięciem ziębiąca. Wyciągnąwszy moje członki, dla przekonania czy który z nich nie był nadwyrężony, zdjąłem ciężką odzież, wziętą aby się zasłonić od zimnéj mgły w nocy i zabrałem się do zbudowania podstawy z twardego błota w grocie, na niej rozciągnąłem lnianą odzież i położyłem na tém dziecinę.
Teraz rzekłem sobie, trzeba pomyśleć o wydostaniu się z téj jamy. Ale od myśli do czynu daleko, bo me miałem przy sobie żadnej rzeczy, którąbym rozszerzył szczupły otwór światło dzienne przepuszczający. Jednak odjąłem lufę od méj fuzyi i nią starałem się odgrzebać ziemię w pobliżu szczeliny, co mi się udało bez wielkiego trudu, bo grunt był wilgotny i przesycony ściekającą do jamy wodą. Już wykopałem i odsunąłem ziemię na wysokość méj osoby, kiedy uczułem pod memi rękami jakieś kosmate ciało, okrągłe i najeżone, które za dotknięciem dreszczem mnie przejęło. Zdawało się, żem namacał wodnego węża. Nie mogłem tracić czasu na namyślanie się, trzeba było powziąć szybko stanowcze postanowienie, a więc na nowo uderzyłem w przedmiot zawalający drogę i przekonałem się, iż on nie był niczem inném, tylko grubem korzeniem, co mnie tak potężnego strachu nabawił.
Za pomocą więc tego korzenia wdarłem się na wierzch, a wtedy jakby cudem świeże i ciepłe powietrze twarz moją owiało, powtórzone wstrząśnienia usunęło ziemię wilgotną i o radości! ujrzałem nad moją głową liście, oraz płat szafirowego nieba. Byliśmy więc ocaleni! Naturalnie wzięła mnie teraz ciekawość przekonania się, co spowodowało mój upadek i wnet ujrzałem, że to był spadzisty wzgórek, po którym ściekając wody deszczowe wydrążyły jamę, gdzie stoczyłem się bez szkody dla dziecięcia i sam doświadczywszy tylko omdlenia więcéj z braku powietrza, niż od potłuczenia.
Poszedłem następnie nad brzeg rzeki, tam znalazłem moją łódkę wybornie ukrytą, tak jak ją zostawiłem. Żaden szelest nie przerywał ciszy na około, nic nie słyszałem, coby budziło moje podejrzenie. Nasi w pogoń wysłani musieli zmienić kierunek i udali się inną drogą. Według powziętego planu, wypadało mi czekać nocy, urządziłem przeto mały posiłek dla siebie i Cecylki, a przytém zrabowałem wszystkie kwiaty w około, z wielką uciechą méj córki, teraz po tylu wstrząśnieniach, pokrzepienie snem było dla nas nieodzowném.
Dopiero chłód wieczorny mnie przebudził. Przyczołgałem się na brzeg rzeki dla zbadania co się tam dzieje, ostrożność mi to nakazywała. Pagaja indyjska pełna oficerów wracających z polowania płynęła wolno z biegiem wody. Byli to myśliwi na zwierzynę, a ja ich wziąłem za polujących na ludzi, wracali oni bez wątpienia do St. Louis. Skoro tylko znikła mi z oczu pagaja zesunąłem mą łódkę na wodę. Według mego obliczenia, pozostawało mi jeszcze blisko 80 mil do zrobienia, nim byłbym bezpiecznym od pogoni, czyli jakie 12 do 15 dni niepokoju, przezorności i nocnéj żeglugi.

XXIX.
Niedyskretni Kaimani.

Im więcéj się oddalałem, tém okolica w roślinność była uboższą. Żadnego śladu uprawy dostrzedz nie mogłem, ptastwo rzadko się pojawiało, bo ono lubi pola obsiane. Z tego powodu czułem brak pożywienia, a to wcale Cecylii podobać się nie mogło. Ale gdy niema bażantów to i kura dobra, w braku jaj na miękko, trzeba było poprzestać na rybach. I teraz mój sznurek cudów dokazał, kiedy go wędką opatrzyłem, a na przynętach mi nie zbywało. Zastawiałem więc na noc wędki, a w dzień je wyjmowałem. Pewnego wieczoru gdym się oddawał temu ważnemu zatrudnieniu, ukryty zawsze za krzakami, ujrzałem małą tratwę drzewa, kierowaną