ny wiosłem, pośpieszył ci na pomoc. Trzema uderzeniami zgniótł pająka, a w pół godziny potém ty i twoja Cecylka byliście na okręcie. Kapitan zgodził się zamknąć oczy na twą obecność między nami, tym sposobem wróciłeś do Francyi.
— Tak panie! zawołał Surypere. — Ten majtek nazywał się Jan Deslions! to pan nim byłeś!...
— Cóż się stało w Kayennie po twojéj ucieczce?
— Mniemano, że jak wielu innych zbiegów, zginąłem w lasach lub w błotach rzeki Maroni. W Paryżu dzięki opiece Furgata, zdołałem ujść wszelkich poszukiwań.
— Powiedz dzięki Opatrzności, wykrzyknął Trelauney. — Ona nie chciała aby mimowolnie grzeszący, byli tak traktowani jak istotni zbrodniarze.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Stan zdrowia Surypera co dzień się polepszał. Był on silnéj natury i dla tego wyszedł zwycięzko ze wszelkich potłuczeń na drodze żelaznéj. Trelauney udał się do domku, gdzie wczoraj przeniesiono Ludwikę.
— Jakże przepędziła tę noc, zapytał Magdaleny.
— Ludwika śpi ciągle, — odrzekła dobra kobiecina.
— Jest to skutek chloroformu... zobaczmy naszą biédną chorę.
Magdalena zatrzymała go i powiedziała:
— Janie co się z tobą stało? co znaczy twoje przebranie? dla czego stałeś się innym człowiekiem? przysięgnij mi, że w tém nie kryje się żadna zbrodnia!
— Matko, przysięgam ci, odparł Jan. — Przybyłem nie popełnić ale ukarać zbrodnią.
— Wszystko jest dla mnie niepojętem i wolę ci wierzyć niż oskarżać.
Oboje weszli po cichu do pokoju Ludwiki. Nad jéj łóżkiem wisiał krucyfiks i palma poświęcona. Magdalena podniosła firanki, Ludwika otworzyła oczy. Ta co dotąd pozostała dla niéj matką, podała choréj szklankę z mlekiem. Dziewczyna wypiła napój machinalnie.
— Czy dzisiaj czujesz się lepiéj, zapytała Magdalena.
— Lepiéj? odrzekła Ludwika poglądając w koło siebie...
— Tyś miała niedobre sny bezwątpienia — mówiła daléj Magdalena, — jesteś bladą... mogłabym myśleć że się boisz... opowiedz mi co ci się śniło.
Ludwika wsparła głowę na rękach.
— Co mi się śniło! zawołała. — Oh to piękny sen, tam można widzieć aniołów w obłokach, kwiaty i ptaszki, oddychać zapachami i słyszéć święte melodye... o ja nie śniłam...
— Poznajesz twój pokoik, ten gdzieś się co wieczór modliła?
— Modliła... powtórzyła Ludwika, i serdecznie płakać zaczęła.
Jan przy łóżku stał ukryty za firanką, bo lękał się aby jego obecność nie przypomniała Ludwice sceny w lesie i owego dnia kiedy strzelił do Raula Villeponta. Kiedy ujrzał łzy płynące z ócz Ludwiki, rzekł pocichu:
— Ona jest ocalona!