Strona:PL A Scholl Najnowsze tajemnice Paryża.djvu/86

Ta strona została przepisana.



CZĘŚĆ TRZECIA.

I.
Klasztor Ś-go Jana Lorańskiego.

Pomiędzy placem Cambrai i Kollegium Francyi, wznosi się klasztor Ś-go Jana Laterańskiego. Mieścił on zawsze zbiór dziwnych postaci, niejako zewnątrz świata cywilizowanego żyjących. Parent Duchâtelet opowiedział czem był klasztor Ś-go Jana, jego fundacyą, historyą i przywileje aż do czasu pierwszej rewolucyi. Potem stał się on schronieniem dla bankrutów i fałszerzy, robotników którzy prawu wypowiedzieli posłuszeństwo, krzywoprzysięzców, niewypłacalnych dłużników i prześladowanych pisarków.
Privat-d’Anglemont, autor który robił spostrzeżenia nad najbrudniejszemi miejscami paryzkiemi, podobnie jak Laverrier obserwujący gwiazdy, przepędził nie jednę noc w tym labiryncie, w tych pełnych dziwowiska zaułkach dzisiejszego Paryża. Dotknął on palcem nędzoty owych kryjówek, stąpał po stopniach zrujnowanych, zwanych czarnemi schodami, widział wszystkie cierpienia, boleści i poświęcenia, bo śród tego śmieciska i cnoty nie są obce. Klasztor ten, powiedział on, jest nieczystą kryjówką, mimo tego przychodzili tam ludzie i żyli w tem zarażonem powietrzu. Zalegał ten budynek plac obszerny z wielu dziedzieńcami i starym kościołem. Ogrody i wielka ilość domów jedną całość tworzące miały 50 schodów; przy każdych w tyle znajdowało się podwórze pełne błota i cuchnącego gnoju; podwórza te stanowiły przystęp do mieszkań w tym gmachu.
Mimo tylu zmian, Ś-ty Jan Lateraneński niejako zatrzymał swe dawne przywileje, swe zwyczaje i nałogi. Pamiątki średniowieczne i prawa schronienia dotychczas nietykalnie się przechowały. Gmach klasztorny zawsze jest zamieszkany przez ludność ulegającą bardziéj prawu cygańskiemu, lub egipskim tradycyom, niż kodeksowi Napoleona. Izby zajęte przez różnego rodzaju włóczęgów, ulicznych muzykantów i śpiewaków, połykających pałasze, albo rozżażone węgle i hecarzy. Oprócz tych klass interesujących, mieścili się tam ludzie praktykujący różne drobne rzemiosła bez nazwiska i patentu. Można tam było spotkać fabrykantów rzeczy fantastycznych, trudnych do uwierzenia.
Widzieliśmy, powiada Privat-d’Anglemont, ludzi obcinających sierść królikom dla zrobienia z niéj futer; kupczących szkłem potłuczonem, i takich co odwijali jedwab ze starych kapeluszy. Warsztaty strojących lalki staremi rupieciami, czyszczących szmaty, zgoła wszelkie rodzaje niezwykłego przemysłu w Paryżu, niczem są w porównaniu z tajemnicami sabaudzkiéj industryi. Ta ostatnia wygnaną została na czarne schody. Przechodząc przez ponure korytarze, niezdrowe cuchnące wyziewy odurzają powonienie, skaczą do oczów, ściskają serce.
Kilof i łopata wypowiedziały wojnę tym kupom błota, sprzątnęły gnoje, a przez to iluż na zdrowiu ocalonych zostało! Można powziąć wyobrażenie o stanie sanitarnym 12-go okręgu Paryża, czytając sprawozdanie złożone przez p. Quatrefages.
Ludność tameczną składają po większéj części zbierający szmaty; żyją oni zwykle w jednéj izbie służącéj im razem za magazyn. Nadto od kilku lat, fabrykanci nie przyjmują gałganów tylko pierwéj oczyszczone, więc szmaciarze muszą je płukać w téj saméj izbie, gdzie śpią z żonami i dziećmi. Jeżeli zaś dostawa do fabryk zostaje zawieszona, to wtedy szybko gromadzą się w mieszkaniu kupy szmat cuchnących i wilgotnych. Fermentacya z nich wynikająca, przechodzi odrazą wszelkie wyziewy w prosektoryach, szlachtuzach i kanałach ściekowych spotykane, a tem całe rodziny oddychać muszą.
Takie to mieszkania zajmują tłumy ludzi od dołu aż do samego poddasza. Izba mieści w sobie siedm po ośm łóżek; łóżka te są pewnym rodzajem skrzynek, w których śpią trzy lub cztery osoby w ubraniu. Można sobie wyobrazić pomięszanie razem kobiet, mężczyzn i dzieci, ten straszny nieład płci, wieku, a z tąd jakie wynika zgorszenie, gdzie bezwstyd, występki ocierają się o nędzę niezasłużoną. Ale rzućmy zasłonę na ten obraz pełen zgrozy i nikczemności, aby pójść za wątkiem naszego opowiadania.
Uderzyła szósta godzina z południa. W izbie trzeciego piętra, dwie osoby odmiennej płci były zatrudnione przy stole. Tapczan w jednym kącie, kufer z łachmanami w drugim, stolik zmurszały i dwie ławki stanowiły ruchomości w tem nędznem mieszkaniu. Wązki dymnik zastępował okna. Najem tej izby kosztował 40 centymów dziennie. Była to siedziba matki Helwecyi, która od czasu porwania dziecięcia Ludwiki, dała u siebie przytułek Poecie.