najszczytniejszych obowiązków, w zaparciu się siebie, w poświęceniu. Odwagę któréj ci teraz zabrakło, poczerpiesz w miłości twéj żony.
— Co pan chcesz powiedzieć?
— Ludwika jest ocalona... czy chcesz ją zaślubić?
— Lecz z czego żyć będziemy!
— Kupiłem dobra twojego ojca....
— Wiem.
— Będziesz tam rządcą z dwóchset frankami pensyi na miesiąc.
— Któż jesteś, — zawołał Raul.
— Czy zgadzasz się na to, — zapytał Trelauney.
Raul wahał się, stojąc zamyślony; wtedy lord podał mu pistolet i rzekł głosem uroczystem: Wybieraj.... lecz wspomniej Raulu, że Ludwika cię kocha, że ona nigdy nie kochała tylko ciebie, żeś ją uwiódł a jednak ci przebaczyła!.....
— O tak, tak przyjmuję twą ofiarę! — powiedział Raul.
Teraz wyjawię ci kto jestem. Już raz spotkaliśmy się w naszem życiu; wtedy nosiłem inne nazwisko, odtąd zmieniło się me oblicze.... dawniej nazywano mnie Janem Deslions, — jestem bratem Ludwiki.
— Pan?... i Raul chwyciwszy podaną rękę przez Trelauney’a zrosił ją łzami.
— Bogu niech będą dzięki! — zawołał Jan. — Niedawno płakałeś jak nikczemnik, teraz uroniłeś łzę uczciwego człowieka!
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Kiedy Jan Deslions rozpoczął dzieło wymiaru sprawiedliwości i pomsty, tymczasem stowarzyszenie dwudziestu i jeden, wiło się jak wąż posiekany, którego członki złączyć się usiłują.
Był to dzień 15 Października. Tej nocy mieli się zebrać stowarzyszeni w domu na ulicy Ś-go Ludwika. Członkowie przybyli mając twarze czarnemi maskami zasłonięte.
Robert Kodom policzywszy obecnych, rzekł:
— Znowu jest nas tylko dwudziestu! zostaliśmy zdradzeni i bez wątpienia nasz skarb musi być roztrwoniony....
— To jest niepodobieństwem! szepnęli stowarzyszeni.
— Robert Kodom porwał pochodnię i zawołał:
— Możemy się o tem przekonać....
Kodom poszedł kurytarzem podziemnym wraz z całą bandą.
— Patrzcie! zawołał, — cysterna jest próżna...
— Podnieśmy kamień, — rzekł jeden z członków.
Kamień został usunięty, stowarzyszeni ujrzeli pod wodą swoje skarby, błyszczące jak skalne kryształy.
— Nie wszystko się tu znajduje, — mruczał Robert. — Tam w kącie wprawdzie leży czyste złoto w sztabach nagromadzone, lecz między beczkami są też i puste. Furgat nie żyje, zostaliśmy zrabowani! Wiecie że hrabia Nawarran zniknął, komuż przekazał naszą tajemnicę? Kto wie czy między nas nie wcisnął się potężny nieprzyjaciel?
Jeden z bandy wystąpił naprzód i uchyliwszy maski pokazał swą twarz ogorzałą; był to Dostojnik zabójca Furgata.
— Furgat, — rzekł — został zamordowany i domyślam się kto był jego zabójcą.
. Znajduje się człowiek mający wyryty na ramieniu znak przywództwa.
— Widziałeś go? zapytał Robert.
— Widziałem.
— Jego nazwisko?
— Każe się nazywać lordem Trelauney.
Robert pięście zacisnął i rzekł:
— Trelauney, ach to ten sam który zna tajemnicę Wandy, który oswobodził Madziara i poważył się przedstawić w pałacu na ulicy Ponthieu za pośrednictwem Adryana Saulles! Odgadłem wszystko przy pierwszem z nim spotkaniu. Lecz jak go zdołamy pochwycić? Znam się na ludziach, dla tego powiadam, że on jest strasznym nieprzyjacielem. Co bądź, musimy walczyć, stowarzyszenie 21 nie jednego wroga już pokonało.
Dostojnik uważając tę chwilę za korzystną dla siebie, odezwał się do zgromadzonych.
— Pokazałem wam moje oblicze, teraz wiecie kto jestem, nazywam się Riazis-Bey. Towarzystwo paryzkie przywykło liczyć się ze mną. Gdzieindziej nazywają mnie księciem.... potrzebuję was, wyrzeczcie czy mogę być waszym przewodnikiem?
— Panowie, — przerwał Robert Kodom — Książę Riazis wyższym jest od wszelkiego podejrzenia, z tego względu przewództwo nie może być w lepsze ręce powierzone. Nadto nienawidzi tych, którzy nie boją się wypowiedzieć nam wojny. Trzeba otrzymać zadośćuczynienie od ludzi, pragnących nas rozproszyć i zgubić. Żelazem i trucizną należy skończyć ze zdrajcą; za tę cenę można się ocalić. Jeżeli mi zawierzycie, to oddamy staranie o wymiar zemsty Riazisowi, a skoro w trzy miesiące uwolni nas od lorda Trelauney i barona węgierskiego jego wspólnika, wtedy na ręku naszego obrońcy wyryjemy znak władzy, niegdyś postrach siejącéj, dziś prawie zapomnianej.
Trucizny w czarnym gabinecie spoczywają, kiedy nasi wrogowie wolno chodzą po Paryżu, noże rdzewieją w pochwach naszych zbirów! Nasze skarby maleją zamiast się powiększać, jeszcze rok takiego stanu, a nasze weksle ciągnione na naszych bankierów, powrócone wam bez zapłaty zostaną. Strzeżcie się! bo możemy wpaść w ręce sprawiedliwości jak zwykli winowajcy, a kto wie czy trybunały raz wtrąciwszy się w nasze interesa, będą tak łatwe do zwalczenia jak nasze wrogi....
Zimny dreszcz przeniknął słuchaczy.
— Śmierć nieprzyjaciołom! zawołano jednogłośnie.
Riazis korzystając z panicznego przestrachu, zrobił uwagę, że znak służący przewódzcy, byłby mu nieodzownie potrzebny i dodał:
— Nie mogę być pospolitym mordercą, ani nawet narażać swoją osobę na podobne wypadki; mogę tylko dawać rozkazy i te winny być wykonane. Potrzebuję całéj naszéj armi. Nadto ludzie znajdujący się w kamieniołamach, jak również i ze wzgórzu Śéj Genevievre, są tylko Furgatowi posłuszni. Władza jakąbyście mi udzielili byłaby pozorną, gdybym éj od dnia dzisiejszego nie używał w całéj obszerności.
Stowarzyszeni wyszli dla naradzenia się. Następnie, na wniosek Roberta Kodom, Riazis otrzymał znak dowództwa, ale trupia główka z jéj emblematami tylko za pomocą pewnego kwasu na jego ramieniu wyrytą została, we trzy miesiące bez śladu