Trelauney rzekł do siebie: — O tak, Robert Kodom i Riazis.
— Zkąd przyszłaś?.. pytał znowu Pulnitz.
— Z wielkiego domu... tam w Paryżu, gdzie są zamknięte nieszczęśliwe kobiety... O ch widzę jednę... tę samą u któréj znalazłam chwilowo schronienie...
— To Wanda! rzekł Trelauney. Ludwika mówiła daléj:
— Ona załamuje ręce, cierpi okrutnie... Czasami przeklina, potém uspakaja się i myśli, że ten człowiek co chce gubić mego brata, zdoła ją odszukać... ona ma nadzieję iż prześle doń list.... a potem, potem,...
— Dokończ! Ach to okropne... Widząc się między obłąkanemi, rozważa, przypomina sobie przeszłość,... i przed potwornością jaka się jej przedstawia, zapytuje sama siebie, czy rzeczywiście popełniła wszystkie te zbrodnie... poczem przerażona, dreszczem strasznym przejęta, wierzy że istotnie ma pomięszanie zmysłów!
Trelauney odetchnął swobodnie i pomyślał: tego właśnie pragnąłem, takie tortury dla niej zgotowałem.
Kawaler Pulnitz dotknął czoła Ludwiki i rzekł:
— Mów jeszcze, czy widzisz swoje dziecię?
Lica dziewczyny zajaśniały radością. Tak widzę jest przy mnie, a Raul! Raul! kocha mnie znowu i pragnie zaślubić!é
Raul obecny téj scenie nie mógł już dłużej wytrzymać, ukląkł więc u nóg Ludwiki i wycisnął na jéj rękach gorące pocałunki, ustami które łzy skropiły.
~ O tak kocham cię Ludwiko! zawołał z uniesieniem, — zaklinam! chciéj mnie poznać najdroższa! Lecz wzruszenie jéj było za mocne.
— Obudziłeś ją panie! rzekł kawaler Pulnitz.
W istocie Ludwika spoglądała koło siebie z zadziwieniem; zdawała się być zawstydzoną, ujrzawszy się śród osób nieznajomych. Po chwili wahania, spuściła oczy zarumieniona i uciekła do swego pokoju. Raul rzewnie płakał.
— Nie należy często powtarzać tego doświadczenia, — rzekł Pulnitz, potém wysileniu następuje osłabienie, co mogłoby zaszkodzić tak delikatnéj kompleksyi... Lecz spodziewam się, że jednego dnia przejście z uśpienia do istotnego życia będzie spokojne, a umysł ze stanu magnetycznego do normalnego przechodząc stopniowo, odzyska swą dawną przytomność i wiedzę.
— Kto jest tym człowiekiem? pytał sam siebie Trelauney. Gdzie go widziałem i kiedy? ale pamięć lorda nie mogła mu odpowiedziéć nic pewnego. A jednak był pewnym że kawalera Pulnitz nie pierwszy raz w życiu spotyka.
Magnetyzer pożegnał Trelauney’a mówiąc: do widzenia!
Tymczasem Jan zauważył, iż nadszedł czas skończyć z Riazisem. Wrócił więc do swéj wili w Auteuil i kazał przywołać pana Combalou.
Ajent przybył omnibusem amerykańskim. Zdawał się być zakłopotanym, a jego ubiór mimo starannego wyczyszczenia, bardzo biednego stanu ukryć nie zdołał. Combalou wszedł śród głębokich ukłonów.
— Panie Combalou co się z tobą dzieje? zapytał Trelauney.
— Nic dobrego milordzie, — nic dobrego.
— Interesa niedobrze ci idą?
— Zupełna cisza, stagnacya we wszystkiem.
— Nie ma nic nowego?
— Nic,... prócz uwięzienia tego biednego barona...
— Jakiego barona?...
— Pana Maucourt.
— Czy tak?...
— Wszystko jest szczęściem lub nieszczęściem na tym świecie!
— I cóż mu się przytrafiło?
Combalou uśmiechnąwszy się, rzekł: — Chciał wypłatać figla na swój sposób.
— I figiel mu się nie udał?
— Najzupełniéj się nie udał.
— Opowiedz mi panie Combalou.
— Pan baron wdał się w nie swoje rzeczy, 5mięszając się do pewnjé tajemnicy.
— Do jakiej?
— Pewna dama... pan mnie pojmujesz... dama bardzo bogata prowadziła miłosną intrygę... z pewnym przyjemnym tenorem.
— Oni są wszyscy bardzo przyjemni — dodał z uśmiechem Trelauney.
— Schadzka nastąpiła na wybrzeżu niedaleko pałacu izby prawodawczéj. Tam dama oczekiwała w powozie, gdzie też i tenor wkrótce przybył. Udali się oboje do pewnéj gospody w Passy, w Boulogne lub St. Cloud. Baron widząc w tém dobrą dla siebie gratkę, napisał...:
Na dzisiejszą przechadzkę posłałem pani fiakra N. 2601. Z powrotem zostawisz go na placu Concorde, przy moście. Następnie wsiądę do tego powozu w nadziei że pod poduszką znajdę 10,000 franków. Jeżeli téj summy tam pani nie włożysz, wtedy będę zmuszony odkryć tajemnicę komu wypada, tajemnicę którą pragnąłem ukryć przed światem.
— Cóż daléj się stało?
— Daléj?... dama zaniosła skargę do władzy, i gdy baron wsiadł do powozu, ajent policyjny zatrzymał fiakra.
— Panie, rzekł do barona, — pod poduszką znajdowało się 10,000 franków.
— Nie widziałem ich panie, — odparł baron.
— A więc cię zrewidujemy...
Przetrząśnięto biednego barona, który zawołał:
— Ależ te bilety banku są moje!
— Na pewno są pańskie? rzekł ajent.
— Niezawodnie moje!
— Jeżeli tak to pana aresztuję!
— A za co?
— Ponieważ bilety te są fałszywe.
— Doskonałą mu wypłatano sztukę, powiedział Trelauney.
— Tak milordzie, figiel za figiel. Więc téż pan Maucourt zaniemiał, mając do wyboru zostać albo oszustem lub fałszerzem, to zbyt twardy orzech do zgryzienia!
— Lecz na to zasłużył.
— Bez wątpienia.
— A jakże panu idzie bióro informacyjne.
— Po trochu go zaniechałem. Przez pewien