nął, że wieczór nadchodzi i.... Ilko będzie ją znowu czekać koło „skał puszkarskich....“ Nie długo się namyślała. Rzuciła okiem na wygasły komin i dopiero teraz przypomniała sobie, że dziś nic w ustach nie miała, nie czuła jednak głodu; myśl, trawiąca cały jej organizm, starczyła jej za pokarm i napój. Uśmiechnęła się tylko boleśnie, wzięła ze ściany jeden z mężowskich, bogato w bronzy zdobnych toporków, wyszła z chaty, pozamykała drzwi i wrota i skierowała się ku „puszkarskim skałom“.
Ilko przed zachodem słońca jeszcze przyszedł na umówione miejsce schadzki; czekał, niecierpliwiąc się i spoglądając na ścieżkę, wiodącą od chaty Semaniukowej. Kiedy Marika nadeszła, mrok już był taki, że widzieć jej prawie nie mógł, tylko cień jakiś, przesuwający się pomiędzy zarośla i szmer cichy, trudny do pochwycenia, zapowiedział mu przybycie kochanki. Zerwał
Strona:PL Abgar-Sołtan - Dobra nauczka.djvu/127
Ta strona została uwierzytelniona.