wdzięcznością, krew w nim teraz burzyła, tak, że musiał używać całej siły woli, że by nie wybuchnąć i knąbrną, zuchwałą odpowiedzią nie zrazić sobie profesora na zawsze. Żarty kolegów, które znosił dawniej bez żadnej przykrości, powodowały w nim obecnie szalone wybuchy gniewu i doprowadziły do kilku niemiłych scen.
W tej chwili siedział zadumany, zapatrzony w rąbek słońca, chowający się za dalekie góry, myślał o tem wszystkiem i o tysiącu innych rzeczy. Nie spostrzegł, że ciotka z panną Heleną wyszły na majowe nabożeństwo. Nie zauważył, że pani Helena, wychodząc, dawała mu jakieś żartobliwe znaki parasolikiem... Wzrok jego błądził od gór do wież, od wież ześlizgiwał się po dachach domów aż na zarośnięty różami i jaśminami dziedziniec domu ciotki.... Woń róż i jaśminów odurzała go....
Nagle uwagę jego zwrócił śpiew słowika; po raz pierwszy w tym roku usłyszał
Strona:PL Abgar-Sołtan - Dobra nauczka.djvu/176
Ta strona została przepisana.