Strona:PL Abgar-Sołtan - Dobra nauczka.djvu/233

Ta strona została przepisana.

oparta na ramieniu rozpromienionego Adasia przeszła w głąb zaimprowizowanego ogrodu.
Czas był prześliczny i powietrze wiosennem tchnieniem upajało; bystry, górski strumień swym wesołym szmerem ciągnął ku sobie. Helena wymijając tłum miejskich gości spieszyła ku Bystrzycy, do miejsca, gdzie krzewy były gęściejsze a przechodnie rzadsi. Z pośród kląbów gęsto rosnącej łoziny ukazała się modra powierzchnia z falowanego zwierciadła wody, a po za niem cudowny, rozległy widok na góry sine zamglone, o białych tumanem tajemniczym okrytych szczytach.
Stanęli milcząc, oboje zapatrzeni w przepyszny obraz przyrody, tak głośno do nich dziś przemawiający. Milczenie trwało długą minutę, podczas której krew raźniej im w żylach krążyć zaczęła; serca biły głośniej, płuca więcej upajającego powietrza w siebie wciągały. Helena westchnąwszy cicho, pierw-