Strona:PL Abgar-Sołtan - Dobra nauczka.djvu/251

Ta strona została przepisana.

wnie namiętny, ponury płomień, tworząc rażący kontrast z twarzą i ustami, po których igrał dziecięcy, figlarny uśmiech.
— Ach! Cóż ty chłopcze robisz? — zawołała wesoło — Ja się tam guzdrałam bez końca, a ty nic nie jesz.... Musisz być szalenie głodny?
Jak ptaszek lekko i swobodnie zakrzątała się po pokoju; za chwilę lekka para unosiła się z dwóch filiżanek pełnych wonnej, chińskiej herbaty. Stojącego w sztywnej i wyprostowanej postawie Adasia popchnęła łagodnie do krzesła i gwałtem prawie posadziła go na niem. Później sama usiadła tuż obok i z widoczną przyjemnością nadpiła kilka haustów gorącego napoju. Wzrok jej z tym samym płomiennym wyrazem spoczywał na zaambarasowanej twarzy chłopaka. Nagle śmiać się poczęła nierównym nerwowym śmiechem: