Łysz szpyl Sokilskoji sijaje
Jak zołotyj szołom...
Słuchałem z dziwną przyjemnością słów nieznanego mi podówczas poety, wygłaszanych z uczuciem przez rozentuzyazmowanego młodzieńca; słowa te, zlewając się z pogwizdem wichru karpackiego i szumem górskiej rzeki, tworzyły całość wspaniałą, piękną.
Wszyscy obecni zamilkli; huculscy przewodnicy oparci na toporkach, zdawali się łowić słowa w przelocie; a młody zapaleniec coraz ogniściej deklamował: ...jak to młody i piękny Kiermanycz[1], wioślarz sławny i nieustraszony, płynąc po rzece, u stóp „Sokulskiej“ skały, tak zasłuchał się w śpiew zaczarowanej na szczytach księżniczki, że zapomniał o całym otaczającym go świecie, aż tu nagle zdarzyło mu się nieszczęście:
A tojże Kiermanycz w dołyni
Zabuw... za derabu[2] — za swit,
W odno sia łysz dywyt d’ kniahyni
Szczo tam na Sokilskim stoit.
A Czeremusz bratia hlibokyj,
A Czeremusz bratia — jak bis,
A Czeremusz bratia po skokach
Rozbytu derabu ponis.
Student skończył deklamować tę prześliczną i dziwnie do miejscowości zastosowaną przeróbkę Heinowskiej ballady; skończył, lecz czar nie zaraz prysł i dość długo jeszcze byliśmy pod wrażeniem jego słów. Po dłuższej dopiero chwili znagleni przez przewodników, ruszyliśmy w dalszą drogę. Szliśmy wązką ścieżką, jeden za drugim — gęsiego; z powodu bardzo niebezpiecznej i przykrej przeprawy nie mogliśmy do siebie słowa przemówić. Dopiero minąwszy najgłębszy parów, który był najtrudniejszym do przebycia, zna-