Strona:PL Abgar-Sołtan - Klub nietoperzy.djvu/038

Ta strona została uwierzytelniona.

— Trzy na dwunastą.
— Już! To nie może być..
— Tak! Pan dziś długo pozwolił sobie spać, później ten doktor.
— To zrób mi na piątą kawełek mięsa, duży befstik z jajem.
— I co więcej?
— Nic! To mi wystarczy, po mięsie, da mi Mikołaj konfitur. Nie rób nic więcej... Pamiętaj, stary, na piątą teraz pójdę do żniwa i może gdzie kuropatwę zastrzelę..
Stary ukłoniwszy się nizko wyszedł z pokoju, a za drzwiami szeptał sobie z cicha:
— Szkoda! szkoda! Złota dusza, choć do rany przyłóż, rychtyk nieboszczka nasza, ta i co z tego? Zniszczą go, rozciągną, rozliżą.... Pan z panów...
Pan Władysław zostawszy sam w pokoju, rzucił w koło siebie okiem i zawołał:
— Leda! Leduś! — Gdy jednak na głos ten nikt się nie odezwał, krzyknął jeszcze głośniej — Żorż! Żorż!...
Po chwili młoda, ładna dziewczyna z talerzem w jednej, a ze ścierką w drugiej ręce zjawiła się w drzwiach.
— A to ty, Kiłyno! — rzekł młody człowiek zbliżając się do uśmiechającej się zalotnie dziewczyny — gdzież ten Żorż znowu?
Ta pojihaw! — odrzekła dziewczyna wybuchając nagle wesołym śmiechem i równocześnie zasłoniła pełne karminowe usta trzymaną w ręku ścierką. — Niby to pan nie wie, że on pojechał, z pańskim listem do Warowiec, do tego hi! hi! hi! pana grafa pojechał.. do tego co