Pan Władysław obejrzał namłócone ziarno, porozmawiał trochę z gumiennym, zapytał o coś zmłocków i przez bramę tokową, wyszedł w pole. Szedł nie patrząc przed siebie; napróżno suka łasiła, się i dokazywała; na darmo obiegała ogromne koła i w figlarnych podskokach pędziła wprost na niego, żeby tuż przed nim przypaść do ziemi; nie zajmowały go dziś jej psie figle — smutny był i zadumany.
Na łanie zastał ze stu pięćdziesięciu żeńców. Zacząwszy od początku, przeszedł całą linję. Ekonom, pan Kropielnicki, prowadząc za sobą podjezdka, szedł krok w krok za panem, znacząc swą energję i życzliwość ku chlebodawcy głośnem nawoływaniem, mającem pobudzać żeńców do robienia większych snopów.. Nie zrobił jednak dziś głos pana Kropielnickiego miłego wrażenia na Władysławie, bo raz i drugi popatrzył nań niechętnie, wreszcie pozbył się jego towarzystwa, odesławszy go na drugi koniec łanu. Młode kobiety i dziewczęta uśmiechały się zalotnie do przystojnego dziedzica; zagadnięte mimochodem starały się zawiązać dłuższą rozmowę; i to nie zdołało rozpogodzić zasępionej twarzy; przeszedł cały rząd, przy końcu dał jeszcze jakieś rozporządzenie dozorcy i świsnąwszy na sukę poszedł w stronę łanu zasianego burakami.
— To wże pewno zakochanie! — odezwała się najbardziej wygadana ze wszystkich żniwiarek, ale też srodze już zębem czasu szarpnięta Łucyna Hryńczukowa. — Ja zaraz po oczach poznam zakochanie.
Inne się z niej śmiały i twierdziły stanowczo, że jeżeli to i jest zakochanie, to na pewno pan nie w niej się zakochał.
Strona:PL Abgar-Sołtan - Klub nietoperzy.djvu/040
Ta strona została uwierzytelniona.