Pan tymczasem szedł przed siebie, nie oglądając się nawet. Kroczył po buraczanych liściach, aż trzeszczały, łamiąc się pod stopami. Leda, zmarszczywszy trochę uszy i podniósłszy ogon, szła ostrożnie naprzód, węsząc na wszystkie strony i co chwila oglądała się za swym panem. Wreszcie stanęła na chwilę, spojrzała swemi rozumnemi oczami zupełnie tak, jakby chciała powiedzieć: no, uważaj! i cichutko, pełzając prawie, zaczęła się podkradać przed siebie. Władysław odciągnął kurki, twarz ożywiła mu się nagle, w oczach błysnęła jakaś jasna iskierka; szedł tak za suką, która w tej chwili stanęła i aż prawie przysiadła do ziemi
— Pif! Leduś — zawołał.
Suka jeszcze posunęła się naprzód — stadko złożone z ośmiu sztuk kuropatw porwało się z wielkim furkotem, padł strzał jeden i drugi, dym okrył strzelca — stadko jednak poleciało dalej bez wszelkiej szkody. Suka zaskomliła żałośnie i popędziła w stronę, gdzie zapadły kuropatwy i Władysław pociągnął za nią. Jednak spłoszone raz ptaki nie dały się już podejść na strzał, porywały się ciągle na daleką metę, tak, że myśliwy zniechęcony machnął ręką i odwołał sukę — do nogi!
W pogoni za zwierzyną zrobił Władysław dobre pół mili; teraz obejrzawszy się, ujrzał się na łące, stanowiącej najdalszy punkt opolskich gruntów; łąka skoszona w czerwcu, teraz w pierwszej połowie sierpnia pokryta już była bujną otawą[1]; przez środek łąki sączył się czysty stru-
- ↑ Otawa = potraw, drugi pokos siana.