Strona:PL Abgar-Sołtan - Klub nietoperzy.djvu/072

Ta strona została uwierzytelniona.

— Każ pani cielę psom wyrzucić, a krowę przez tydzień w domu zostawić — i odwrócił się w drugą stronę.
Klucznica nie rada znać z przerwania ułożonej przez się widocznie z góry opowieści, stała nie ruszając się z miejsca, ale zauważywszy, że Władysław ani myśli wrócić do przerwanej rozmowy, zaczęła znowu jeszcze słodszym i pokorniejszym głosem:
— Prosiłabym łaski wielmożnego pana zadecydować: co my mamy zrobić z rabym wieprzem?... z tym co w drugim karmniku siedzi... Mówiłam Stanisławowi: Ej, zobaczycie, że z niego nic nie będzie, bo ma bardzo wielkie kły i na moje wychodzi. Teraz... pieni i pieni, aż straszno wejść do karmnika.
Monotonny, jak krople wody deszczowej spadające z rynny, jednostajny głos klucznicy widocznie irytował Władysława do najwyższego stopnia, bo twarz aż mieniła mu się od zniecierpliwienia, wreszcie nie mógł wytrzymać dłużej, zwrócił się ku klucznicy i rzekł drżącym, przerywanym, gwałtem stłumionym głosem:
— Tyle razy mówiłem Bieleckiej, żeby mi takiemi głupstwami głowy nie zaprzątała... Pieni się wieprz, nie chce jeść, źle się tuczy — to każ go aspani zarznąć. Teraz będzie młocarnia parowa, będą maszyniści... zresztą czeladź... Zarżnąć i koniec, a mnie tem nie dokuczać.
I znowu odwrócił się, wypił spory haust herbaty i zapalił świeżego papierosa.
Bielecka miała jednak widocznie nieprzepartą ochotę do rozmowy z dziedzicem, bo ciągle stała na tem samem miejscu i ciekawe spojrzenia rzucała w stronę Władysława, jakby pragnęła wy-